Rozpoczynanie koncertów z niewielkim opóźnieniem jest wśród największych gwiazd estrady praktyką dość powszechną. I choć na kilkunastominutowe oczekiwanie na wejście uwielbianego artysty na scenę można przymknąć oko, cierpliwość nawet najwierniejszych fanów ma swoje granice.

Boleśnie przekonała się o tym Madonna, która w połowie stycznia została pozwana przez dwóch fanów rozsierdzonych jej spóźnialstwem. Pod koniec zeszłego roku słynna artystka spóźniła się bowiem na swój występ w Nowym Jorku ponad dwie godziny.

Z pozyskanych przez media dokumentów sądowych wynika, że ze względu na zakończenie koncertu około godziny 1 w nocy, uczestnicy zostali pozbawieni możliwości skorzystania z transportu publicznego, a co za tym idzie musieli ponieść dużo wyższe koszty powrotu do domu.

Ponadto stwierdzili oni, że nie zdołali się wyspać, co negatywnie wpłynęło na ich zdolność do "wypełniania obowiązków rodzinnych". Zachowanie "królowej popu" określono mianem bezczelnego lekceważenia fanów i nieszanowania ich czasu.

Jak tymczasem donosi magazyn "People", Madonna musi zmierzyć się z kolejnym pozwem – tym razem zbiorowym – który wpłynął do sądu w Los Angeles 30 maja. 65-letniej gwieździe oraz promotorowi jej występów, firmie Live Nation, prócz braku punktualności zarzucono również niezapewnienie uczestnikom komfortowych warunków podczas koncertów w Kalifornii.

Na halach miała panować "trudna do zniesienia, bardzo wysoka temperatura". Autorzy pozwu twierdzą przy tym, że artystka nie wywiązała się ze swojego zadania, gdyż "przez większość czasu śpiewała z playbacku".

Na tym jednak zarzuty wysunięte pod adresem piosenkarki się nie kończą. Fani oskarżyli ją także o to, iż naraziła widzów na… "oglądanie pornografii bez ostrzeżenia".

"Uczestnicy byli zmuszani do obserwowania tancerek występujących topless oraz symulujących na scenie akty seksualne" – czytamy w pozwie. Jego autorzy domagają się bliżej nieokreślonego odszkodowania. Przedstawiciele gwiazdy nie odnieśli się na razie publicznie do sprawy.