Pożądany zawód wśród Chinek? To... streamerka
"W tym zawodzie przez miesiąc mogę zarobić tyle, ile zarobiłabym, tyrając na wsi przez dziesięć lat" – przyznaje w rozmowie z francuskim "Le Figaro" jedna z chińskich streamerek. Zarabia dzięki pokazom na żywo w internecie. Tysiące fanów z zapartym tchem śledzi każdy jej gest, pisze do niej na czacie i chętnie dzieli się z nią swoimi pieniędzmi. Wprawdzie samo oglądanie streamerki nic nie kosztuje, ale by zaistnieć w tłumie internautów i zwrócić uwagę dziewczyny, trzeba sięgnąć do portfela.
Podczas transmisji użytkownicy aplikacji mogą wysyłać swoim "boginiom" wirtualne naklejki. Najtańsze, przedstawiające małe czekoladki, kosztują tyle, co mały batonik. Ale naklejka z napisem "Kocham cię dozgonnie" to wydatek rzędu 1 200 zł. Każdy taki obrazek jest jednorazowy i wyświetla się na ekranie tylko przez chwilę.
Streamerka musi dzielić się pieniędzmi z agencją, która ją zatrudnia. Jeśli działa na własny rachunek, ma większy udział w zyskach. Niby nie robią nic szczególnego przed ekranem – rozmawiają, tańczą, śpiewają, jedzą posiłki, ale muszą pracować 12 godzin dziennie przez siedem dni w tygodniu.
Jeśli nie będą online, fani ofiarują naklejki innej osobie robiącej pokazy. Dziewczyny są chronicznie zmęczone, obolałe od ciągłego siedzenia, psychicznie wypalone. Dlatego aż 80 proc. streamerek porzuca ten zawód w ciągu dwóch lat. Mimo to, w Chinach aż 54 proc. studentek chce zostać gwiazdą sieci.
Streaming nie odniósłby takiego sukcesu, gdyby nie duchowe zagubienie mieszkańców azjatyckich metropolii. W Chinach, Korei Południowej, Japonii i na Tajwanie nie brakuje osób z poczuciem samotności, czy też takich, które nie mają z kim porozmawiać. Pokazy w internecie pozwalają im doświadczyć przyjaźni i bliskości, choćby powierzchownie.