Kevin Spacey tuż przed kolejnym procesem zapewnia, że jest niewinny
Miał na koncie mnóstwo świetnych ról, zdobył dwa Oscary za role w filmach "Podejrzani" i "American Beauty", cieszył się ogromną popularnością i uznaniem. Wszystko to, na co pracował przez lata, legło jednak w gruzach w 2017 roku, gdy Anthony Rapp oskarżył go o molestowanie seksualne. Spacey miał się dopuścić tego czynu w 1986, gdy Rapp miał 14 lat.
Poważne zarzuty natychmiast odbiły się na karierze gwiazdora - został m.in. usunięty z obsady serialu "House of Cards", stracił też role w kilku projektach, które dopiero czekały na realizację.
Oskarżeniom wysuniętym przez Rappa nie dał wiary sąd w Nowym Jorku, który w październiku ubiegłego roku oddalił zarzuty. To nie oznaczało jednak dla Spaceya końca batalii. Został on bowiem przez inne osoby oskarżony o rasizm i wprowadzenie toksycznej atmosfery na planie "House of Cards", pojawiły się także kolejne zarzuty o molestowanie.
Ich zasadność rozstrzygnie sąd w Londynie podczas czterotygodniowego procesu, który rozpocznie się 28 czerwca. Spacey wyznał, że jest spokojny o werdykt. Jak stwierdził, jest przekonany, że zostanie uniewinniony.
Nie ma jednak pewności co do tego, czy pomyślny wyrok pozwoli mu odbudować pozycję w zawodzie, który kocha ponad wszystko. To właśnie aktorstwo przez wiele lat było jego bezpiecznym azylem, gdy nie akceptował siebie i obawiał się przyznać otwarcie do swojej orientacji.
Aktor daje sobie sprawę z tego, że duże wytwórnie filmowe nie będą chciały ryzykować, zatrudniając skompromitowanego aktora. "Ten statek już odpłynął. Teraz często czuję się, jakbym wrócił do początku mojej kariery, kiedy nikt mnie nie chciał" – przyznał.
Nie oznacza to jednak, że Spacey zamierza rezygnować z aktorstwa. Jek przyznał, chce nadal grać, do czego zachęcają go głosy producentów i reżyserów, którzy już teraz są gotowi z nim pracować. "Media zrobiły, co w ich mocy, aby zmienić mnie w potwora, ale od ludzi nie zaznałem niczego poza sympatią" – podsumował.