Z powodu pandemii furorę robią dostawcze roboty
Wyglądają jak małe łaziki marsjańskie. Albo sześciokołowe lodówki. Producenci tych sprytnych dostawczaków wcześniej szacowali, że – jeśli dobrze pójdzie – do lata przyszłego ich roboty zawojują świat. W pierwszej kolejności miały "skolonizować” kampusy uniwersyteckich. Teraz, gdy pandemia COVID-19 skłania wszystkich do ograniczania kontaktów międzyludzkich, a studenci siedzą w domach, firma zmodyfikowała swoje plany. Przekwalifikowała roboty na dostawców pracujących dla lokalnych obiektów gastronomicznych. Na razie działają w Tempe (Arizona), Waszyngtonie, Irvine (Kalifornia) oraz w Milton Keynes w Wielkiej Brytanii. Ale tych lokalizacji ma być coraz więcej, z tygodnia na tydzień.
Obsługa takiego dostawczaka nie jest trudniejsza niż wypożyczenie roweru miejskiego. Użytkownicy składają zamówienie za pośrednictwem aplikacji Starship Deliveries. Drogę robota można obserwować w interaktywnej mapie, a gdy dotrze on na miejsce, zarówno dostawca jak i odbiorca zostaną o tym poinformowani. Żeby wyjąć przesyłkę z wnętrza robota, też należy użyć aplikacji, która odblokuje zamknięcie. Mniej więcej tak, jak w przypadku odbioru przesyłek w paczkomatach.
Roboty mogą przechodzić przez ulice, wspinają się na krawężniki, a do tego nie przejmują się deszczem i śniegiem. I nie buntują się. Jeśli coś się takiej maszynce pomiesza w przekaźnikach, operator przejmuje nad nią kontrolę zdalnie.