Margot Robbie i Cara Delevingne miały ostre spięcie z paparazzo!
W zrobieniu zdjęć przeszkodzili mu dwaj znajomi aktorki i modelki – producent filmowy Josey MacNamara i pracujący na planach zdjęciowych technik, Jac Hopkins.
Jak paparazzo zeznał dziennikowi "La Nacion", mężczyźni, których początkowo wziął za ochroniarzy, otoczyli go, a gdy im się wymknął, zaczęli go gonić. W efekcie fotograf ma złamaną rękę, a obrońcy Robbie i Delevingne zostali aresztowani i odpowiedzą za napaść.
"W pewnym momencie poczułem, że ktoś mnie kopie i popycha. Straciłem równowagę, aparat wypadł mi z rąk i przewróciłem się z dużym impetem. Na szczęście uderzyłem się w ramię, a nie w głowę. Straciłem dużo krwi, doszło do złamania otwartego ręki" - relacjonował feralny incydent w rozmowie z "La Nacion" Pedro Orquera.
61-letni fotograf trafił do szpitala, a następnie złożył zeznania na policji. W efekcie MacNamara i Hopkins zostali aresztowani i oskarżeni o pobicie. Fotoreporter zamierza ich dodatkowo pozwać, domagając się od nich odszkodowania w związku z tym, że ze złamaną rękę nie będzie w stanie wykonywać swojej pracy.
Serwis TMZ, powołując się na swojego informatora, kreśli trochę inny obraz sytuacji. Według tej relacji, Orquera miał sam przewrócić się na ulicy, gdy biegł. O ile Cara Delevingne była już w taksówce, gdy paparazzo do nich biegł, o tyle Margot była jedną nogą w aucie, a drugą na ulicy, co było niebezpieczną sytuacją, bo spłoszony przez paparazzo kierowca ruszył z miejsca.
Robbie i Delevingne przyjaźnią ze sobą od 2016 r., kiedy spotkały się na planie "Legionu samobójców". Powód ich wizyty w Argentynie nie jest znany. W połowie września dużym echem odbiły się w mediach zdjęcia przedstawiające aktorkę, która bardzo zasmucona wychodzi z domu modelki w Los Angeles. Spekulowano, że jej Delevingne może mieć problemy ze zdrowiem psychicznym i wpadła w szpony nałogu.