Reżyser "Nie czas umierać" zdradził, że zakończenie tego filmu miało być inne
Obejmując funkcję reżysera "Nie czas umierać", Fukunaga nie miał wielkiego wpływu na fabułę. Mógł jedynie ukształtować szczegóły zakończenia filmu, w którym – co jest spoilerem dla osób, które nie widziały jeszcze tego filmu – agent 007 James Bond umiera w ostrzale rakietowym wyspy należącej do jego głównego wroga. Jak podkreśla sam reżyser, wybrano rakiety, bo zabicie Bonda przy pomocy zwyczajnej broni byłoby "niestosowne".
"Było kilka rzeczy, które według producentów filmu, Barbary Broccoli i Michaela G. Wilsona oraz Daniela Craiga musiały się w nim wydarzyć. To zdecydowanie była jedna z takich rzeczy. Nie zostało jednak postanowione, w jaki sposób Bond zakończy życie. Wiadomo było, że umrze, ale nie wiadomo było jak" – wyjawił Fukunaga w rozmowie z portalem Digital Spy.
Pomysłów na uśmiercenie Bonda było kilka. "Wystrzelona z niewiadomego miejsca kula, pamiętam ten pomysł. Wydawało nam się jednak, że taka konwencjonalna broń byłaby niestosowna. Szczególnie biorąc pod uwagę wszystko to, co do tej pory udało mu się przeżyć. Zabłąkana kula byłaby realistyczna, szczególnie że wiele osób chciało zabić Bonda. Poza tym w przypadku agenta 007 to musiało być coś więcej. Sytuacja była naprawdę bez wyjścia" – dodał Fukunaga.
Wyjście w końcu znaleziono. "Chcieliśmy stworzyć tragedię. Chcieliśmy wymyślić coś, na co Bond ani nikt inny nie byłby w stanie poradzić. Siłę większą niż kula. I taką siłą była biologiczna broń Safina, która sprawiła, że Bond nie mógłby potem być z jedynymi osobami, które kocha i z którymi chce być. Groziłoby to ich śmiercią, gdyby się do nich zbliżył. Było to niezmiernie ważne w tym wątku, dlatego nie mógł to być zupełnie przypadkowy akt. Musiał dużo znaczyć, bo inaczej by to nie zagrało" – zakończył reżyser, wspominając swoje rozmowy ze współscenarzystami filmu, Nealem Purvisem i Robertem Wade’m.