Brodacz stał się odpowiedzią na mężczyznę metroseksualnego, który symbolizował brak różnicy płci. Bujny zarost jest dla facetów pewnego rodzaju autoterapią. Samiec z bujnym zarostem wydaje się męski, co ma być dowodem, że płeć jednak istnieje. Wysyła on niewerbalny komunikat: jestem wikingiem; kobieto, zaopiekuję się tobą; dla ciebie zetnę drzewo i wychowam syna.

„Tyle że oprócz symbolu nic za tym nie idzie. Taka broda jest jak kawa bezkofeinowa” – uważa psychoterapeuta Wojciech Kruczyński, wypowiadając się w książce „Mężczyzna bez winy i wstydu. Cała prawda o kryzysie męskości”. W tej publikacji prowadzi ożywioną rozmowę z dziennikarką Krystyną Romanowską.

Nie dajmy się też zwieść przekonaniu, że broda oznacza, iż mężczyzna jest bardziej odpowiedzialny. „Broda rośnie wtedy, gdy się z nią nic nie robi – i to jest chyba najtrafniej odczytane hasło zjawiska nowych brodaczy” – stwierdza Kruczyński. Po takim mężczyźnie nie należy się spodziewać, że zrobi dla kobiety coś nadzwyczajnego.

By tę dyskusję o kondycji współczesnej męskości okrasić odrobiną humoru, przypomnijmy, jak do kwestii zarostu odnosi się showman i satyryk Szymon Majewski.

"Brodę kazała mi zapuścić moja żona, bo bez zarostu wyglądam na leszcza, takiego chłopczyka. Jak żona chce mi dociąć, mówi, że jestem takim pomarszczonym bobasem. Po zapuszczeniu brody stwierdziliśmy, że w końcu, w wieku 47 lat, zacząłem przypominać chłopa” – przyznał.

Romanowska i Kruczyński współczesnego faceta określają jako "mężczyznę bez winy i wstydu". Często jest on inteligentny, zadbany i uroczy, zapowiada się na idealnego partnera życiowego. Ale, w obliczu problemów, staje się rozchwiany, nie potrafi wziąć odpowiedzialności za własne czyny...