Sacha Baron Cohen być może nigdy nie wskrzesi Borata. Chodzi o bezpieczeństwo...
Sacha Baron Cohen milionom widzów znany jest ze swojej ikonicznej wręcz kreacji, jaką stworzył w czarnej komedii "Borat: Podpatrzone w Ameryce, aby Kazachstan rósł w siłę, a ludzie żyli dostatniej".
Brytyjski komik wcielił się w fikcyjnego dziennikarza kazachskiej telewizji Borata Sagdijewa, który udaje się z wizytą do Stanów Zjednoczonych w celu poznania amerykańskiej kultury.
Ekscentrycznego bohatera Cohen sportretował po latach w kontynuacji produkcji zatytułowanej "Kolejny film o Boracie", do której napisał także scenariusz i zdobył zań nominację do Oscara.
Postać Sagdijewa pojawiła się też na małym ekranie w dwóch miniserialach: "Amerykański lockdown Borata i demaskacja Borata" i "Borat: kaseta video z materiałem nie do przyjęcia według kazachskiego Ministerstwa Cenzury i Obrzezania".
Sacha Baron Cohen reveals he may NEVER bring back Borat after being hunted by pro-gun mob https://t.co/Wip4NbKGmx
— Daily Mail Celebrity (@DailyMailCeleb) October 15, 2024
Goszcząc w podcaście "SmartLess" Cohen wyjawił, że być może nigdy już nie wskrzesi Borata. A wszystko przez ostatni performance komika nagrany na potrzeby drugiej części produkcji, podczas którego wcielił się w swoje ekranowe alter ego.
Ucharakteryzowany na Borata gwiazdor pojawił się wtedy na wiecu prawicowych zwolenników dostępu do broni palnej i wyśmiał ich przed kamerą, w efekcie czego był później ścigany przez rozwścieczony tłum. Nagrania te nie znalazły się w finalnej wersji filmu.
"Ostatni raz był tak ekstremalny, że nie wiem, czy jeszcze kiedyś to powtórzę. Zasadniczo musiałem ratować się ucieczką. Ochrona towarzyszyła mi cały czas. Przez cztery dni ukrywałem się, raz po raz zmieniając kryjówkę. Ten element niebezpieczeństwa sprawił, że po prostu nie chciałem już tego robić" – przyznał 53-letni komik.
Cohen we wcześniejszych wywiadach podkreślał, że sequel "Borata" z 2020 roku nakręcił wyłącznie z pobudek politycznych. W filmie gwiazdor skoncentrował się bowiem na postaci ubiegającego się wtedy o reelekcję Donalda Trumpa, którego wyśmiał na ekranie z właściwą sobie brawurą.
Cohenowi bardzo zależało na tym, by ukończyć film przed wyborami prezydenckimi, które odbyły się w USA 3 listopada 2020 roku, przynosząc zwycięstwo kandydatowi Demokratów Joe Bidenowi.
"Pandemia koronawirusa pokazała, że szerzenie kłamstw i teorii spiskowych właściwe tej administracji ma zabójcze konsekwencje. Czułem, że demokracja jest w niebezpieczeństwie, że życie ludzi jest zagrożone. Zamiast więc uciekać od tego, jak świat radzi sobie z kryzysem, postanowiłem, że powinniśmy się tym zająć" – wyjaśnił w rozmowie z Variety.