Sylvester Stallone wyznał, że miał trudną relację z synem

W filmie dokumentalnym "Sly", Sylvester Stallone dokonuje swego rodzaju życiowego podsumowania. Patrząc wstecz na błyskotliwą karierę w Fabryce Snów i niezwykłą transformację "z nieudacznika w gwiazdę Hollywood", 77-letni aktor opowiada o wydarzeniach, które go ukształtowały – zarówno sukcesach, jak i porażkach.
Stallone wspomina m.in. że w dzieciństwie nie miał wsparcia rodziców, a czas spędzał na awanturach z rówieśnikami, co skończyło się pobytem w ośrodku dla trudnej młodzieży. Opowiada on także o początkach kariery aktorskiej i drodze na szczyt, która bynajmniej nie była usłana różami.
"Spałem na przystankach autobusowych, na klatkach schodowych, w bibliotekach" – ujawnia gwiazdor.
Przełomem w jego życiu i karierze okazał się "Rocky", którego Stallone był pomysłodawcą i scenarzystą. Rola w tym hicie katapultowała go do hollywoodzkiej pierwszej ligi. Rosnąca popularność zaczęła jednak odciskać piętno na życiu prywatnym aktora.
"Przedkładałem pracę nad rodzinę, co miało katastrofalne konsekwencje" – przyznaje aktor w poświęconym mu dokumencie. Stallone nie ukrywa, że nie spędzał z bliskimi wystarczająco dużo czasu, co okazało się szczególnie dotkliwe dla jego nieżyjącego już od ponad dekady syna.
Sage Stallone zmarł w 2012 roku w wyniku komplikacji związanych z chorobą niedokrwienną serca spowodowaną miażdżycą naczyń krwionośnych. Był aktorem, reżyserem i producentem filmowym.
Potomek gwiazdora wystąpił w piątej odsłonie serii "Rocky", wcielając się w syna głównego bohatera. Stallone przyznał, że wątek skomplikowanej relacji tych bohaterów zaczerpnął z prywatnego życia.
"Pewne aspekty scenariusza zostały, niestety, zaczerpnięte z rzeczywistości. Starałem się ukazać rzeczy, które sam chciałem zrobić lub powiedzieć w prawdziwym życiu, ale z jakichś względów tego nie zrobiłem. Było w tym wiele prawdy" – wskazał aktor. Dodał też, że śmierć Sage'a była dla niego „absolutnie druzgocąca".