Przyjaciel Brytyjczyka, który zmarł po alkoholu w Polsce: "Policja mnie wyśmiała"
40-letni ojciec dwójki dzieci Steven Skiba towarzyszył swojemu przyjacielowi - 36-letniemu Markowi Cocksowi - w czasie jego wakacyjnego wypadku do Krakowa w 2017 r. Mężczyzna zmarł, gdy udał się do klubu ze striptizem Wild Nights, w którym podano mu 22 szoty alkoholu, a następnie okradziono.
Policja w Polsce dokonała wielu aresztowań w związku z jego śmiercią, ale śledztwo wciąż jest w toku, a szczegóły sprawy są publikowane przez media dopiero teraz.
40-latek z Saltburn-by-the-Sea w North Yorkshire, który zawodowo zajmuje się rybołówstwem, wspomina, iż "decyzję o wyjeździe do Polski podjął ze swoim przyjacielem pod wpływem chwilowego impulsu", gdy "obaj byli odrobinę samotni i wzięli wolne w pracy".
Steven Skiba podkreślił, że obaj "byli świadomi ryzyka kradzieży kieszonkowych w polskich klubach nocnych", więc postanowili po prostu zabrać ze sobą ograniczoną ilość gotówki, aby uniknąć rabunku.
Mężczyzna przekazał, że w noc poprzedzającą tragiczną śmierć zostali wciągnięci do tego samego klubu, ale postanowili wrócić do domu po jednym drinku, pomimo nalegania ze strony pracowników Wild Nights.
Dodał, że przez całą noc czuł się chory i był pewny, że do jego drinka coś dosypano. Chociaż nie miał ochoty wychodzić następnej nocy, zgodził się to zrobić, ponieważ nie chciał zrujnować podróży przyjaciela.
Genuinely love Krakow as a city, but this doesn't surprise me one bit. One of the seediest nightlife scenes I've ever experienced. Shame that it's culminated in something like this. https://t.co/rca6tIADmf
— Harry Parker (@iamharryparker) April 18, 2023
Steven Skiba wspomina, że początkowo z przyjacielem udali się na główny plac, ale wszystkie bary były "zbyt eleganckie", a oni szukali czegoś "bardziej przyziemnego".
Po przejściu przed klubem ze striptizem w bocznej uliczce, weszli do środka zachęcani przez "naganiacza". W środku uznali, że to jednak nie jest miejsce dla nich, ale "zostali zmuszeni do pozostania". Każdego z nich wprowadzono do specjalnych kabin z zasłonami.
"Nigdzie nie widziałem Marka. Potem z korytarza wyszło dwóch innych mężczyzn, bujając się na wszystkie strony. Dosłownie słaniali się po ścianach. Nigdy nie widziałem czegoś takiego. Powtarzali w kółko, że coś jest nie tak i że dziewczyny są złodziejkami" - wspomina Steven Skiba.
"Zacząłem naprawdę martwić się o Marka. Mój telefon padł, więc zapytałem gościa, czy mógłbym użyć jego telefonu, aby wysłać wiadomość na Facebooku. Napisałem Markowi, żeby jak najszybciej wyszedł, bo go okradną. Nawet nie wiem, czy kiedykolwiek to odczytał" - dodał.
Tributes flooded in for Loftus 36-year-old Mark Cocks following his sudden passing in 2017 https://t.co/xmfiv4eifb
— Teesside Live (@TeessideLive) April 19, 2023
40-latek ostatecznie postawił na swoim i wyszedł z klubu. Zatrzymał szybko przejeżdżający w pobliżu radiowóz, ale polscy policjanci "wyśmiali go", zamiast udzielić mu pomocy. Usłyszał wówczas od stojącego w pobliżu innego mężczyzny, że "są częścią polskiej mafii".
Steven Skiba wrócił do klubu po przyjaciela, ale ochroniarze uniemożliwiali mu zobaczenie się z nim i zachęcali do dalszego picia. W tym czasie zobaczył krzyczące i płaczące striptizerki oraz ratowników medycznych wykonujących na kimś resuscytację.
Kiedy zapytał bramkarzy, czy to jego przyjaciel Mark, ochroniarze z polskiego klubu przekazali mu, że "wszystko w porządku". "Chwilę później zapytałem się raz jeszcze, czy z Markiem wszystko naprawdę dobrze. Bramkarz spojrzał się na mnie, zaczął się śmiać i oznajmił rozbawiony: twój przyjaciel nie żyje" - wspomina traumatyczny moment 40-latek.
"Upadłem na ziemię na czworaka. Byłem w absolutnym szoku" - dodaje.
Mark Cocks, 36, died while on holiday in Krakow, Poland, and his family is demanding justicehttps://t.co/hl3zMCyvC6
— The Daily Record (@Daily_Record) April 19, 2023
Brytyjczyk zaprzecza jednocześnie twierdzeniom polskich śledczych, jakoby Mark był już pijany, kiedy wszedł do klubu. Mężczyzna twierdzi, że obaj - i to dużo wcześniej - wypili zaledwie jedno piwo.
"Marka nie było w kabinie zbyt długo, więc musieli wepchnąć mu alkohol do gardła lub zaprawić drink narkotykami" - ocenia.
Brytyjczyk przyznaje, że do dziś nie może sobie wybaczyć całej sytuacji i wciąż żałuje, iż zamiast wypadu do Amsterdamu wybrali Kraków.
Wcześniej brytyjskie media doniosły, że siostra zmarłego otrzymała od polskich służb informację, iż pomimo wielu aresztowań i trwającego śledztwa nikogo nie pociągnięto do odpowiedzialności. Również ona przekazała prasie, że wiele informacji policji w Polsce jest nieprawdziwych, w tym właśnie domniemanie, że jej brat był już pijany.
Czytaj więcej:
Brytyjczyk zmarł po wypiciu 22 szotów w klubie ze striptizem w Polsce