Cookie Consent by Privacy Policies Generator website
Menu

Dręczący gazociąg

Dręczący gazociąg
Pierwszy gazociąg zwany Nord Stream-1 zakończono i oddano do użytku w roku 2011. Ma 1224 km długości i ciągnie się pod wodą wzdłuż basenu Morza Bałtyckiego. (Fot. Getty Images)
Prezydent Niemiec Franz-Walter Steinmeier zbulwersował ostatnio opinię publiczną w Polsce swoim niespodziewanym usprawiedliwieniem decyzji wsparcia zakończenia budowy Gazociągu Północy, tzw. Nord Stream-2.
Reklama
Reklama

Otóż, oświadczył, że popiera ten kontrowersyjny projekt dalszego uzależnienia gospodarki niemieckiej od dostaw rosyjskiego gazu, jako zadośćuczynienie za niemieckie zbrodnie wojenne wobec państwa rosyjskiego. 

Niemcy otworzyli tu puszkę Pandory. Po pierwsze, oficjalnie, już w umowie poczdamskiej w roku 1947, ZSRR dostało odszkodowania wojenne. Teraz prezydent Niemiec oficjalnie, i dobrowolnie, daje do zrozumienia, że jeszcze odczuwa dalsze poczucie długu moralnego, a więc Rosja mogłaby spodziewać się dalszych ustępstw w tym zakresie. Po drugie, gdyby nawet Niemcy w końcu zdecydowały się wycofać z tej decyzji pod naciskiem sąsiadów czy USA, Rosja mogłaby już zaszantżować Niemcy moralnym argumentem zadeklarowanego niespłaconego długu. A po trzecie, Niemcy powinni czuć się wobec Polski i jej sąsiadów tak samo dłużni za zbrodnie wojenne jak wobec Rosji, mimo że sami traktowali te długi jako oficjalnie spłacone. Obecny rząd polski parokrotnie już poruszał powojenne odszkodowania niemieckie jako sprawę niezałatwioną. Teraz Niemcy sami otworzyli tę furtkę.

Uzasadanienie Steinmeiera było jakby moralnym wsparciem dla płochych dotychczasowych argumentów za projektem budowy gazociągu, który ma dostarczać rosyjski gaz bezpośrednio z Wyborga do niemieckiego portu Greiswald. Projekt ten dręczy Polskę już od 15 lat. Mimo obiekcji polskich, ukraińskich i europejskich parlamentarzystów, pierwszy gazociąg zwany Nord Stream-1 zakończono i oddano do użytku w roku 2011. Ma 1224 km długości i ciągnie się pod wodą wzdłuż basenu Morza Bałtyckiego. Właściciel większości udziałów, rosyjski Gazprom, zapewnił sobie promesy wsparcia z 24 banków zachodnich. W ten sposób zapewniając sobie udział inwestorów zachodnich Rosjanie mogli śmiało postąpić z budową. W sumie, bezpośrednio czy pośrednio, aż 10 państw było zaangażowanych w finansowanie, konstrukcję i zarządzanie pierwszego gazociągu. Wszyscy, ale nie Polska.

Po zakończeniu tzw. pierwszej „nitki” już w roku 2012, uruchomiono pracę nad drugą „nitką”, równoległą do pierwszej. Ale koniunktura polityczna zmieniła się nieco, gdy nastąpiła inwazja na Krym. Rosja została obarczona wówczas sankcjami finansowymi. Po należytej przerwie, pracę wszczęto ponownie i konstrukcja dobiega już końca. Jest już w 94% gotowa.

Głównym motorem gospodarczym budowy tego gazociągu był rosnący popyt w Europie na gaz z trudno dostępnych, ale tanich złóż rosyjskich. Nie kwestionowano potrzeby utrwalenia dostaw tego gazu, dopóki nie znalazłyby się równie cenne dostawy z innych źródeł mniej politycznie kompromitujących. Natomiast naukowcy zachodni wspólnie twierdzili, że projekt Nord Stream powinien być zaniechany i to z dwóch powodów. Projekt okazał się szkodliwy z punktu widzenia zarówno ochrony środowiska, jak i braku ekonomicznego uzasadnienia, z powodu istniejącej tańszej alternatywy gazociągu prowadzonego drogą lądową przez Polskę i Ukrainę.

Trudno nie rozpoznać tu elementu geopolitycznego przy podjęciu decyzji o budowie obydwu faz gazociągu. Tym elementem jest światopogląd rosyjski widzący państwa słowiańskie we wschodniej i centralnej Europie jako tereny, które powinny podlegać wpływom i interesom rosyjskim, a nie zachodnim. Szczególnie dotyczy to Ukrainy, Białorusi i państw bałtyckich, które historycznie należały przez trzysta lat do imperium rosyjskiego (a później jej czerwonego sowieckiego spadkobiercy). Kompleks paliwowo-energetyczny zawsze był ważnym narzędziem rosyjskiej polityki zagranicznej. Świadczy o tym rola rosyjskiej Floty Bałtyckiej w budowie instalacji i ochrony całości rurociągu po jej zakończeniu, co zagraża bezpieczeństwu wszystkich państw bałtyckich. Już parokrotnie Rosja wykorzystała uzależnienie Ukrainy od surowców rosyjskich szantażując jej rząd przez groźby odcięcia dostawy. Wówczas, w roku 2008, problem leżał w tym że czyniąc to, Rosja mimochodem odcinała te same dostawy Niemcom i Europie Zachodniej, stwarzając Rosji niepotrzebne dodatkowe konflikty gospodarcze i kryzysy dyplomatyczne.

Omijając więc trasę lądową poprzez Ukrainę i Polskę przy konstrukcji podwodnego gazociągu, Rosja dokonuje trzech strategicznych celów: pierwszy, odizolowanie od Zachodniej Europy tych dwóch państw w wypadku przyszłych konfliktów z Rosją; drugi, zmniejszenie dochodu, szczególnie Ukrainy, z pobranych dopłat tranzytowych; trzeci, bezpośrednie uzależnienie Niemiec od dostaw ropy i gazu rosyjskiego; izolując je z kolei od innych państw europejskich i od USA, które są gotowe dostarczyć Niemcom alternatywny gaz płynny.

Z punktu widzenia strategicznego Niemcy widzą to inaczej. Po katastrofie nuklearnej w Fukuszimie w Japonii w roku 2011, rząd niemiecki podjął dramatyczną decyzję wycofania się z energetyki jądrowej. Nie mógł tego braku zrekompensować przez modną teraz energetykę odnawialną. Wobec poprzedniego uzależnienia od dostaw z Bliskiego Wschodu, Niemcy zmuszone były dywersyfikować źródła energii, i oprzeć się o dostawy rosyjskie. Również chodzi tu w grę tradycja niemieckiej polityki zbliżenia do Rosji, która powtarza się od XVIII wieku przy współpracy Fryderyka Wielkiego i Katarzyny Wielkiej, a potem Bismarcka, carskiej Rosji i polityki zagranicznej Weimaru z traktatem w Rapallo, a która przede wszystkim skierowana była przeciw Polsce i jej aspiracjom o niepodległość. Odziedziczył tę tradycję Hitler ze swoim paktem Ribbentrop-Mołotow.

Ostatnie oświadczenie dyrektorów Gazpromu potwierdziło, że Nord Stream 2 na pewno będzie realizowany - i to już w tym roku. (Fot. Getty Images)

Oczywiście po roku 1990 zjednoczone Niemcy oficjalnie traktowały Polskę jako sprzymierzeńca i partnera, obecnie nieco trudnego do współżycia, ale nie widziały tu żadnego konfliktu z ich chęcią współpracy z Rosją. Uważają nawet za swoją obecną misję dziejową szukać dialogu z Rosją, aby przybliżyć ją bardziej do współpracy z Zachodem i zachęcić w ten sposób do odstąpienia od agresywnej polityki wobec sąsiadów.

Polska widzi projekt gazociągu jako próbę osłabienia politycznego i gospodarczego Polski oraz jej sąsiadów. Ukraiński wiceminister gospodarki, Taras Kachka, ocenia go znowu jako „100 procent anty-ukraiński”. Wobec takich posunięć polska dyplomacja była niezręczna, bo odczytywano ją jako jednowymiarową w swoim negatywnym stosunku do Rosji. Paraliżowana była też sytuacją, gdzie cele geopolityczne Rosji i Niemiec kamuflowane były wystąpieniem, nie polityków czy dyplomatów, ale czynników gospodarczych, w formie „niezależnych” przedsiębiorstw energetycznych. A komercyjnie, Polska nie miała nic do zaoferowania w zamian. Była osłabiona pod tym względem, bo odrzuciła poprzednio (za rządów SLD) alternatywę dostaw norweskiego gazu, a dopiero teraz stara się odzyskać to źrodło przez wspólny z Danią projekt gazociągu Baltic Pipe. Również zaniechano wydobycia gazu łupkowego w Polsce, koncentrując się na wyeksploatowaniu metanu i rozbudowie gazoportu w Świnoujściu.

Gdzie nie sięgnęła polska ofensywa dyplomatyczna, sięgnął w końcu mimochodem przywódca opozycji rosyjskiej, Aleksiej Nawalny. Pod koniec roku 2020, po próbie otrucia Nawalnego i po jego wyleczeniu w klinice niemieckiej, wzburzona opinia publiczna w Niemczech zaczęła oceniać projekt Nord Stream bardziej negatywnie. 

Norbert Rὂttgen, przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych Bundestagu, orzekł: „Po zatruciu Nawalnego potrzebujemy mocnego europejskiego stanowisk. Putin powinien zrozumieć, że Unia Europejska wspólnie podejmuje decyzję odrzucenia Nord Stream-2”. Sprawa jeszcze bardziej zaostrzyła się po powrocie Nawalnego do Rosji i ponownym jego aresztowaniu. Projekt Nord Stream-2 potępiony został w uchwale Parlamentu Europejskiego z powodów ekologicznych i humanitarnych.

Rosyjski rząd nie przebiera w ostrych ripostach na wszelką krytykę, czego doświadczył rzecznik unijnej polityki zagranicznej, Josep Borrell, na spotkaniu w Moskwie w zeszłym tygodniu. Rosja nawet prowokacyjnie, w czasie tej wizyty, wydaliła trzech dyplomatów (z Niemiec, Polski i Szwecji) za rzekome uczestnictwo w protestach przeciw aresztowaniu Nawalnego. Po takim kompromitującym policzku wydawało się, że rząd niemiecki i Komisja Europejska wreszcie odwołają projekt. Nowy rząd Bidena też kontynuował politykę Trumpa w sprawie Nord Stream i sankcje amerykańskie objęły teraz rosyjską firmę armatorską, która właśnie kładła następne części do gazociągu. W styczniu dyrektorzy Gazpromu przyznali, że liczą się z możliwością zaniechania ukończenia projektu.

I w tym newralgicznym momencie prezydent niemiecki wyciągnął swojego „emocjonalnego” asa. Stwierdził, że Niemcy są moralnie dłużne wobec Rosji. Nie mogą się teraz wycofać. Po takiej deklaracji rzeczywiście trudno widzieć jak mogliby to zrobić.

Premier Morawiecki ostro potępił komentarz Steinmeiera przypominając, że Niemcy są również dłużni innym państwom. Warto dodać, że argumentem Polski i Ukrainy powinno tu być przypomnienie o niemieckim długu wojennym wobec państw, które - w odróżnieniu od Rosji - NIE zagrażają bezpieczeństwu Niemiec. Powinni inwestować na przykład w polskim gazoporcie czy w Baltic Pipe. Obawiam się jednak, że ten argument roszczeniowy pozostanie bezskuteczny. Tylko wzburzony elektorat niemiecki mógłby powstrzymać dokończenie projektu, ale po oświadczeniu ich prezydenta jest to teraz mało prawdopodobne. W ostatni czwartek oświadczenie dyrektorów Gazpromu potwierdziło, że projekt na pewno będzie teraz realizowany i to już w tym roku.

Twoja ocena:

Już zagłosowałeś!

Aktualna ocena: 4.51 / 10

Reklama
Reklama

Waluty


Kurs NBP z dnia 18.03.2024
GBP 5.0343 złEUR 4.3086 złUSD 3.9528 złCHF 4.4711 zł
Reklama

Sport


Reklama
Reklama