Polak podejrzany o podłożenie bomby w bloku w Goeteborgu znaleziony martwy
Ciało Lorentzona zostało zauważone przez przechodnia dzisiaj rano w rzece Gota Alv w pobliżu przystani promowej w Goeteborgu. Po południu po identyfikacji i powiadomieniu rodziny prokuratura zdecydowała o umorzeniu śledztwa, w części, w której miał on status podejrzanego.
"Teraz nasze wysiłki skierujemy w celu uzyskania jaśniejszego obrazu przebiegu wydarzeń i przyczyn wybuchu" - oznajmił szef lokalnej policji Anders Boerjesson.
Policja nie przypuszcza, aby zgon mężczyzny nastąpił w wyniku przestępstwa.
Lorentzon, który miał pierwotnie inne, polskie nazwisko, był od wczoraj poszukiwany międzynarodowym listem gończym. Policja poszukiwała go w stolicy Norwegii Oslo, badano także jego polskie związki.
Do eksplozji, a w jej następstwie pożaru, doszło w budynku wielorodzinnym w Goeteborgu 29 września wczesnym rankiem. Kilka osób zostało poważnie rannych. Straty materialne są duże, nie wiadomo, czy kilkaset osób będzie mogło ponownie zamieszkać w bloku.
Według mediów, mężczyzna zajmował lokal swojej matki, będąc od dłuższego czasu w sporze z zarządcą nieruchomości. W dniu wybuchu, do którego doszło we wtorek, 55-latek miał zostać eksmitowany. Sąsiedzi opisują go jako "konfliktowego".
Ostatnio Lorentzon był oskarżony o włamanie się do domu opieki, gdzie przebywa jego matka, a także nękanie dyrektora tej placówki. Ośrodek był zamknięty w związku z pandemią koronawirusa.
Jak ustalono w szwedzkim Urzędzie Patentów i Rejestracji (PRV), Mark Maciej Lorentzon, poprzednio miał inne, polskie nazwisko. Zmiany w dokumentach dokonał w 1988 roku, później na ten krok zdecydowała się jego matka.