Jesteśmy lekożercami?
Polacy upodobali sobie zwłaszcza suplementy, które w założeniu miały być uzupełnieniem codziennej diety. Jednak, jak wskazuje prof. Fijałek, wszystko to, czego nam brakuje, możemy dostać w normalnej diecie. Ekspert podkreślił, że jeśli nie odżywiamy się wyłącznie fast foodami, to jedynie w wyjątkowych przypadkach brakuje nam jakichś składników odżywczych.
"Polacy są nazywani lekożercami. Nacją, która lubi spożywać coś, co wygląda jak leki. Wielu z nas nie potrafi bez nich żyć, jemy je garściami" - cytuje specjalistę Gazeta.pl.
Światowy rynek suplementów to 180 mld dolarów. W USA spożywa je nawet co drugi mieszkaniec. W Polsce, zdaniem prof. Fijałka, co trzeci.
Formalnie rzecz biorąc, suplementy diety są żywnością. A przez to kontrolowane są tak, jak żywność - czyli mniej restrykcyjnie niż leki. "Większość z nas postrzega te produkty jak leki, podobnie lekarze" - ubolewa prof. Fijałek. "Żeby dopuścić do obrotu lek, trzeba udowodnić, że jest skuteczny i bezpieczny. Żeby usunąć z rynku suplement diety, trzeba udowodnić, że jest szkodliwy. Jak się go wprowadza, nie trzeba udowadniać, że jest skuteczny i bezpieczny. To zupełne odwrócenie pojęć" - tłumaczy farmakolog.
Okazuje się, że suplementy w Polsce są bardzo narażone na fałszowanie. Zawierają substancje, które nie są opisane na opakowaniu - i tak na przykład ziołowe specyfiki obfitują w składniki spotykane w zwykłych lekach. Brak znajomości składu sprawia, że suplementy mogą wchodzić w niepożądane i niebezpieczne interakcje z innymi substancjami w naszej diecie.
"Wiele osób nie zdaje sobie sprawy z tego, że istotą brania leku jest jego przyswajalność. Niejednokrotnie zdarza się, że nie chodzi o ilość przyjętych tabletek, ale o to, na ile dany pierwiastek - np. magnez - się przyswaja" - podsumowuje prof. Zbigniew Fijałek.