Zatłoczona Wenecja zaczyna wprowadzać sposoby na ograniczenie liczby turystów
Tak, jak przed pandemią, mieszkańcy Wenecji znów narzekają na codzienne trudności z powodu napływu turystów. Walczą o miejsca siedzące w zatłoczonych tramwajach wodnych, czyli vaporetto i w kolejkach do nich na nabrzeżu.
Pod koniec kwietnia notuje się szczyt przyjazdów; to efekt Biennale Sztuki, przyciągającego jej miłośników z całego świata, okresu poświątecznego, obchodów święta patrona miasta, czyli świętego Marka 25 kwietnia i długiego weekendu we Włoszech.
W wielu hotelach jest komplet, a ceny w niektórych są astronomiczne. Tam, gdzie zazwyczaj wiosną można było zapłacić za jedną noc poniżej 200 euro, oferowane są miejsca za 500-800 euro. Znalezienie tańszego noclegu graniczy z cudem. "Mamy szczyt. Boom, jakiego dawno nie widzieliśmy"- tłumaczą hotelarze.
Pełne są weneckie restauracje, tłoczno jest na placu Świętego Marka i przy Pałacu Dożów oraz w wąskich uliczkach. Historyczne centrum przeżywa oblężenie. Jedynym znakiem pandemii są maseczki, noszone przez niektóre osoby.
"Już nie wiem, czy martwić się tymi tłumami, czy cieszyć"- zastanawiała się starsza wenecjanka. "Miasto w czasie lockdownu wyglądało strasznie, pustka była dojmująca, a teraz niemal codziennie muszę tłumaczyć turystom z ich walizami ustawionymi na siedzeniach na stateczku, ile mam lat i że zajmują miejsca dla seniorów" - dodała.
Lokalne media informowały, że święta wielkanocne były ciężkim wyzwaniem dla policji i straży miejskiej, które usiłowały opanować sytuację na granicy chaosu. Według komendanta weneckiej straży Marco Agostiniego to było prawdziwe szaleństwo.
Po dniach chaosu i masowego powrotu turystów władze miasta zapowiedziały radykalną politykę dotyczącą ich przyjmowania. Perspektywa jest bowiem jasna; przed pandemią notowano rocznie ponad 20 milionów przybyszów, co często oznaczało niebywały chaos i ogromne trudności dla mieszkańców, domagających się poszanowania ich potrzeby swobodnego poruszania się po mieście i prowadzenia normalnego życia.
Dlatego burmistrz Luigi Brugnaro ocenił, że nadszedł czas, by poważnie ograniczyć niekontrolowany często napływ turystów.
Latem tego roku zacznie obowiązywać obowiązek rezerwacji miejsca, by dostać się do Wenecji. Od przyszłego roku wejdzie zaś w życie bilet wstępu do miasta, czyli opłata pobierana za wjazd każdym środkiem transportu. Jej wysokość ma zależeć od pory roku. "To właściwa droga i teraz wiele osób to już rozumie" - argumentuje burmistrz.
Zgodnie z tym pomysłem, w ciągu kilku miesięcy utworzona zostanie internetowa platforma, na której trzeba będzie zarejestrować się przed przyjazdem. Na razie nie są przewidziane żadne kary dla tych, którzy tego nie zrobią. Włodarze włoskiego miasta postawili na pozytywne stymulowanie do zmian - dlatego zarejestrowani mogą liczyć na zniżki i różne promocje oraz oferty.
Celem władz jest bowiem poznanie z wyprzedzeniem, ilu osób mogą spodziewać się w historycznym centrum i na wąskich uliczkach, gdzie często tworzą się "korki". "To będzie rewolucja! Dziś robią to muzea, ale nie jakiekolwiek miasto" - zaznaczył szef wydziału do spraw turystyki w zarządzie Wenecji Simone Venturini. Wśród lokalnych polityków panuje zgoda co do tego, że problem tłoku trzeba rozwiązać.
Dziennik "Corriere del Veneto" opisał też ujawnione w dniach Wielkanocy w Wenecji zjawisko "turystów - widm". Urządzenia rejestrujące obecność telefonów komórkowych zanotowały około 20 tysięcy przyjezdnych, którzy dłuższy czas byli w mieście, ale nie zameldowali się w żadnym hotelu, pensjonacie czy oficjalnym pokoju gościnnym. Jak stwierdza gazeta, to może być dowód na to, że dalej kwitnie nielegalna, niezarejestrowana branża noclegowa nad Canal Grande.
Czytaj więcej:
Wenecja oblężona przez turystów. Przepełnione parkingi
Burmistrz Wenecji chce 10 dni aresztu dla niesfornych turystów
Od przyszłego roku Wenecja będzie ograniczać napływ turystów