Lekarze zostawili ciało na poboczu
55-letni mężczyzna zmarł podczas transportu do szpitala. Karetka zawróciła na miejsce wypadku, gdzie ratownicy wynieśli ciało na pobocze i je zostawili. Teraz sprawę bada prokuratura.
Reklama
Reklama
O wypadku, do którego doszło 13 lipca w Siewierzu (Śląskie) i działaniach służb ratunkowych napisał dzisiaj m.in. "Dziennik Zachodni".
Gdy ratownicy z Mierzęcic przyjechali na miejsce, 55-letni ranny mężczyzna był przytomny. W drodze do szpitala stracił przytomność, a ratownicy podjęli resuscytację. Zamiast dojechać do szpitala, na miejsce wezwali karetkę "S" z Będzina, w której był lekarz, i to on jako osoba uprawniona stwierdził zgon - podał dziennik.
Według relacji strażaków i policjantów, na które powołuje się gazeta, ratownicy wrócili na miejsce wypadku, pozostawili ciało mężczyzny i po prostu odjechali. Ekipa karetki tłumaczy, że zrobiła tak, bo nie może przewozić zwłok.
Postępowanie w tej sprawie rozpoczęła Prokuratura Rejonowa w Zawierciu. "Postępowanie zostało wszczęte po doniesieniach prasowych i jest prowadzone pod kątem art. 262 Kodeksu karnego, czyli znieważenia zwłok" - poinformował prokurator Andrzej Nowak.
Sprawę bada także Rejonowe Pogotowie Ratunkowe w Sosnowcu, któremu podlega ekipa karetki. Dyrektor pogotowia Marek Jeremicz poinformował, że w działaniu załogi nie dopatruje się żadnych uchybień. Zaznaczył, że zarzuty opisywane w prasie nie znalazły odzwierciedlenia w raportach policji czy straży pożarnej.
Dyrektor podał, że ekipa karetki po zabraniu pacjenta przez ponad 40 minut próbowała go reanimować. "Gdy okazało się, że mężczyzna nie żyje, po konsultacji z policją karetka wróciła na miejsce wypadku, od którego oddaliła się jedynie kilkaset metrów. Tam złożono zwłoki, z pełnym poszanowaniem, pozostawiając je pod kontrolą policjantów" - zaznaczył dyrektor.
Jak wyjaśnił, karetka nie zawiozła ciała do szpitala, bo - według niego - nie zostałoby tam przyjęte. W opinii dyrektora Jeremicza, brakuje jednoznacznych przepisów, jak należy postępować w takich sytuacjach.
Gdy ratownicy z Mierzęcic przyjechali na miejsce, 55-letni ranny mężczyzna był przytomny. W drodze do szpitala stracił przytomność, a ratownicy podjęli resuscytację. Zamiast dojechać do szpitala, na miejsce wezwali karetkę "S" z Będzina, w której był lekarz, i to on jako osoba uprawniona stwierdził zgon - podał dziennik.
Według relacji strażaków i policjantów, na które powołuje się gazeta, ratownicy wrócili na miejsce wypadku, pozostawili ciało mężczyzny i po prostu odjechali. Ekipa karetki tłumaczy, że zrobiła tak, bo nie może przewozić zwłok.
Postępowanie w tej sprawie rozpoczęła Prokuratura Rejonowa w Zawierciu. "Postępowanie zostało wszczęte po doniesieniach prasowych i jest prowadzone pod kątem art. 262 Kodeksu karnego, czyli znieważenia zwłok" - poinformował prokurator Andrzej Nowak.
Sprawę bada także Rejonowe Pogotowie Ratunkowe w Sosnowcu, któremu podlega ekipa karetki. Dyrektor pogotowia Marek Jeremicz poinformował, że w działaniu załogi nie dopatruje się żadnych uchybień. Zaznaczył, że zarzuty opisywane w prasie nie znalazły odzwierciedlenia w raportach policji czy straży pożarnej.
Dyrektor podał, że ekipa karetki po zabraniu pacjenta przez ponad 40 minut próbowała go reanimować. "Gdy okazało się, że mężczyzna nie żyje, po konsultacji z policją karetka wróciła na miejsce wypadku, od którego oddaliła się jedynie kilkaset metrów. Tam złożono zwłoki, z pełnym poszanowaniem, pozostawiając je pod kontrolą policjantów" - zaznaczył dyrektor.
Jak wyjaśnił, karetka nie zawiozła ciała do szpitala, bo - według niego - nie zostałoby tam przyjęte. W opinii dyrektora Jeremicza, brakuje jednoznacznych przepisów, jak należy postępować w takich sytuacjach.
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama