Cookie Consent by Privacy Policies Generator website
Menu

"Mała Polska" w Wielkiej Brytanii, gdzie coraz mniej lubi się imigrantów

"Mała Polska" w Wielkiej Brytanii, gdzie coraz mniej lubi się imigrantów
Polskie sklepy są na Wyspach nieodłącznym elementem miejskiego krajobrazu (Fot. Getty Images)
Brytyjczycy już kilka miast w kraju nazywają 'Little Poland' - z uwagi na dużą liczbę mieszkających tam imigrantów z Polski. Takim mianem określa się między innymi Boston, gdzie z jednej strony jak grzybów po deszczu przybywa polskich sklepów i restauracji, a z drugiej - zwolenników antyimigracyjnej partii Ukip.
Reklama
Reklama

Polska reporterka Katarzyna Brejwo pojechała do Bostonu, małego miasta we wschodniej Anglii w hrabstwie Linconshire, liczącego prawie 65 tys. mieszkańców, na zjazd Ukip. Dziennikarka towarzyszyła Angielce - Laurze. O tym, co zastała na miejscu, opisała w "Gazecie Wyborczej". Artykuł pojawił się także w wersji angielskiej na portalu Worldcrunch.com. 

"To ja może zapytam o drogę" - proponuje polska dziennikarka w drodze na kongres kontrowersyjnej, antyimigracyjnej partii. "Ciekawe, czy ktoś tu jeszcze mówi po angielsku" - odpowiada jej towarzyszka, na co dzień członkini Ukip z Southampton.

„Powinniśmy być chronieni jak Aborygeni” - twierdzi Laura, wychowana w nadmorskim miasteczku, gdzie za sąsiadów miała Hindusów i Polaków. „Jeszcze nie oswoiłam się dobrze z tymi pierwszymi, to po drugiej stronie płotu zamieszkali Polacy”- wyjaśnia kobieta.

„Najgorsze jednak jest to, że nie mogę im zwrócić uwagi, jeśli czegoś nie lubię w ich zachowaniu. Gdyby jakiś Anglik wrzucił do mojego kubła na śmieci swoje odpadki, odpowiednio bym go nazwała. Z imigrantami tak nie mogę postąpić, bo będę posądzona o rasizm” - żali się Angielka. Jej zdaniem, poprawność polityczna w Wielkiej Brytanii wykracza poza granice zdrowego rozsądku.

Zwycięstwo Ukip w wyborach do europarlamentu było sensacją brytyjskiej polityki. W Bostonie partia pobiła absolutny rekord. W mieście, w którym co czwarty mieszkaniec jest imigrantem, populistyczne ugrupowanie zdobyło 52% głosów.

Kiedy Bob McAuley przeprowadził się do Bostonu, miasteczko było „bardzo brytyjskie” - czytamy w artykule Katarzyny Brejwo. Gdziekolwiek mężczyzna się pojawił, witały go znajome twarze. Wieczory były spokojne, a chuliganów można było łatwo zidentyfikować.

"Koszmar" rezydentów rozpoczął się w 2004 roku wraz z przybyciem do Bostonu imigrantów. Nowi przybysze, zaczęli parkować w niedozwolonych miejscach, pić na ulicy, zabierać małym Brytyjczykom miejsca w szkole czy otwierać sklepy o niemożliwych do wymówienia nazwach.

W mieście mieszka około 7 tys. imigrantów z nowych krajów członkowskich Unii Europejskiej. To wystarczyło, aby Boston przyjął nazwę „Little Poland.” Mówi się tak zwłaszcza o West Street, przy której znajdują się polskie delikatesy, polska restauracja, piekarnia i rzeźnik.

Bob McAuley nie miał nic przeciwko temu - do dnia eksplozji w nielegalnej rozlewni prowadzonej przez Litwinów. Zginęło wówczas pięć osób. Ten wypadek spowodował, że Anglik przestał lubić imigrantów. Zorganizował nawet demonstrację przeciwko „nowym mieszkańcom” miasta. W 2013 został radnym z ramienia Ukip.

Nikt dokładnie nie wie, ilu imigrantów mieszka w Bostonie. Oficjalne dane podają liczbę 9 tys., ale członek Torysów - Mike Gilbert twierdzi, że może ich być nawet 14 tys. Radny z lubością podaje do wiadomości, że
70% wszystkich antyspołecznych zachowań w Bostonie to sprawka imigrantów. Najbardziej popularnymi wykroczeniami są: zakłócanie spokoju, picie i oddawanie moczu w miejscach publicznych.

Wiele emocji powoduje również duża liczba dzieci imigrantów w mieście. „Kiedy moja siostra chciała zapisać dziecko do szkoły, powiedziano jej, że nie ma miejsc. Nie mam nic przeciwko imigrantom, ale dlaczego rząd nie dba również o brytyjskie dzieci” - żali się jedna z mieszkanek „Little Poland”.

Brytyjskie firmy nie są zbyt rozmowne w sprawie zatrudniania imigrantów. Specjalista ds. rekrutacji w jednej z fabryk w Newark przyznaje, że połowa personelu to Polacy. Podkreśla, że byłby zadowolony, gdyby wszyscy pracownicy byli z Polski. „Polacy pracują chętnie od świtu do wieczora. Jeśli zatrudniłbym Anglika, ten wziąłby chorobowe już następnego dnia” - stwierdził kadrowy.

Bob McAuley podkreśla, że gdyby miał żonę i dzieci na utrzymaniu w innym kraju, sam pewnie by przyjechał na Wyspy do pracy. „To wina brytyjskich polityków i Unii Europejskiej, którzy spowodowali, że na jedno miejsce pracy jest zbyt wielu chętnych. To tylko powoduje, że warunki pracy w Wielkiej Brytanii są coraz gorsze” - dodaje.

Polacy w Bostonie pracują głównie w fabrykach i przy zbiorze kalafiorów, brokułów i kapusty. 

    Reklama
    Reklama
    Kurs NBP z dnia 28.06.2024
    GBP 5.0942 złEUR 4.3130 złUSD 4.0320 złCHF 4.4813 zł
    Reklama

    Sport


    Reklama
    Reklama