Cookie Consent by Privacy Policies Generator website
Menu

Podróż za milion zdjęć: Tajwan, ciąg dalszy

Podróż za milion zdjęć: Tajwan, ciąg dalszy
Tajlandia - kraj, w którym chyba wszystko jest możliwe.
Mogło być gorzej. Pierwszy tydzień w stolicy Tajwanu miałem zorganizowany przez internet. Couchsurfing zdecydowanie nadaje się do podróżowania po świecie.
Reklama
Reklama

3 miesiące pracy w Londynie, 7 miesięcy podróży za jedną wypłatę - wszystko jest możliwe! Historia Tomasza Dworczyka ma na celu inspirowanie innych do... wzięcia wyjątkowego urlopu!

Opowieść rozpoczyna się dwa lata temu, jeszcze w Polsce. Zmęczony ciężką pracą w korporacjach, zbierając pieniądze na wymarzony urlop poczuł, że coś w nim pękło. Ile by nie pracował i ile by nie zarabiał, to i tak pieniądze rozchodziły się gdzieś - a to rachunki, a to dojazdy czy podatki... Starczało ledwo na wypad za miasto. Kiedy zapytał szefa o urlop i usłyszał, że w tym terminie nie może nigdzie pojechać, miarka się przebrała - i tak zaczęła się przygoda, a właściwie urlop życia pochodzącego z Koluszek Tomasza Dworczyka. Zobacz, jak to się zaczęło...

Na moje zapytanie o nocleg odpowiedziało kilka osób i każda z nich miała wiele pozytywnych referencji. Każda, poza Assamem. W jego profilu było kilkadziesiąt pozytywnych opinii... podróżnika, który to nocował po domach na całym świecie. Nigdy jednak nie gościł nikogo u siebie.
Jak dla mnie – idealnie! Spotkać się z osobą, która widziała więcej świata niż ja, a do tego wie, jak to jest po drugiej stronie... kanapy.

Przeczucie mnie nie myliło – trafiłem na najlepszego gospodarza w całym podróżniczym życiu. Assam nie tylko odebrał mnie ze stacji i zawiózł do domu, żeby nakarmić, ale zorganizował cały mój pobyt! Dosłownie. Wziął mój telefon i pozaznaczał na mapie wszystkie miejsca, które powinienem odwiedzić, uwzględniając moją pasję do fotografii i deskorolki.

Moja tajwańska rodzina.

Gdy rano otworzyłem oczy, na stoliku czekało na mnie lokalne śniadanie i karteczka z informacjami o tym, co gdzie jest w domu w razie potrzeby!Coooś pięknegooo!

Gdy wróciłem po południu do domu, jego rodzice zaprosili mnie do stołu na tradycyjny obiad. Ani słowa nie potrafili powiedzieć po angielsku, ale wszyscy dysponowaliśmy przecież smartfonami, więc posłużyliśmy się translatorem. Komedia! Każdy gadał w swoim języku do telefonu i podawał dalej! Czasami tłumaczenia były tak bardzo dalekie od prawdy, że zamiast: „bardzo dobre jedzenie”, czy „dziękuje za gościnę”, chińskie znaki pokazywały coś zupełnie innego.

Mój telefon wyświetlił nawet gospodyni domu niecenuralną wiadomość: „jedzenie bardzo k..wa dziękuje gość”. Dopiero Assam, który jako jedyny rozmawiał po angielsku uświadomił mi, że co trzecie zdanie wyświetla się z wulgaryzmami. Nie mam pojęcia dlaczego? Może to jakiś dowcip programistów z Google?

Selfie? Proszę bardzo.

Chińskie s#&t i f@%k wkradało się co kilka zdań, jedyne co nam pozostało to śmiać się z tego. I chociaż nigdy dotychczas nie przytrafiła mi się taka sytuacja, przeszliśmy nad tym do porządku dziennego i jakoś doszliśmy do porozumienia.

Mało tego! Aplikacja była tak genialna, że wystarczyło zrobić zdjęcie chińskiego napisu, aby otrzymać polskie tłumaczenie. I szczęście, że w Tajpei zawsze jest dostęp do internetu, bo tylko wówczas ta funkcja jest dostępna.

Tak się złożyło, że na Tajwanie odbywały się właśnie wybory - zarówno prezydenckie, jak i rządowe. To wielki dzień dla mieszkańców, którzy głosowanie traktują bardzo poważnie. Frekwencja wynosiła 98%.
Wraz z całą rodziną śledziłem przed telewizorem polityczną propagandę, która niczym nie różniła się od europejskiej. Media prezentowały mocne przemówienia jednych kandydatów, by zaraz potem pokazać skandaliczne sytuacje, w jakie uwikłany był oponent. Części kandydatów nie pokazuje się wcale. Głosowanie świadczyło o równym oparciu dla głównych rywali i o zwycięstwie kandydata zadecydowało ledwie 4 000 głosów.

Całe szczęście, że wygrał typ, który cieszył się poparciem „mojej” tajwańskiej rodziny. Była to okazja do świętowania! I to nawet nie wygrana ich kandydata była najważniejsza. Ojciec Asama założył się z kolegą o 1 000 dolarów tajwańskich (jakieś 120 zł) o to, kto wygra. No i wygrał!

Na stole wylądowało jeszcze więcej potraw i tajwańska wódka. Idealna wręcz okazja, żeby opowiedzieć trochę o tradycjach polskich – polewając pełną szklanę.

Takich dań w życiu nie widziałem i nie jadłem.

Gościnność rodziny była przeogromna. Chciałem się jakoś odwdzięczyć i zaproponowałem zrobienie rodzinnego portretu. No może nie wtedy, kiedy wszyscy mieliśmy zachlane facjaty, ale jakoś tak, jutro, może? I ustaliliśmy: pojutrze! Bo wypadały wówczas urodziny ojca Assama i wybieraliśmy się do ekskluzywnej restauracji na przyjęcie.

Takich dań nie widziałem nawet na filmach. Była ich nieskończona ilość, a kelnerzy co rusz przynosili nowe! Nie wiedziałem jak się zabrać za obieranie kraba, więc odpaliłem pod stołem tutorial na YouTube!

O ile z krabem i resztą owoców morza jakoś sobie poradziłem, to już w obsłudze pałeczek internet nie pomóg wcale... Tu potrzeba było lat praktyki lub zmiany taktyki. Wpadłem więc na pomysł nadziewania jedzenia jak na wykałaczkę. Kolejne potrawy wymagały zręcznego złapania w szczypce.

To była najdroższa uczta mojego życia.

Pod koniec wieczerzy potrafiłem już się obsługiwać pałeczkami na tyle dobrze, że zasłużyłem najwidoczniej na komplement, że idzie mi coraz lepiej.

Chciałem się zabrać za zrobienie zdjęć całej zgromadzonej rodziny, ale kelnerzy przynosili nowe dania co 15 minut. Na zakończenie był jeszcze deser i tort urodzinowy. I zdjęcia. Mnóstwo zdjęć. Fotografowaniem zapłaciłem za udział w najdroższej uczcie mojego życia...

Ciąg dalszy nastąpi...

Więcej na temat projektuhttps://www.facebook.com/podrozzamilion/

Portal Londynek.net objął patronat nad projektem "Podróż za milion zdjęć".

Zdjęcia: FB/ Tomasz Dworczyk

Twoja ocena:

Już zagłosowałeś!

Aktualna ocena: 5.38 / 8

Reklama
Reklama

Waluty


Kurs NBP z dnia 26.04.2024
GBP 5.0414 złEUR 4.3225 złUSD 4.0245 złCHF 4.4145 zł
Reklama

Sport


Reklama
Reklama