Cookie Consent by Privacy Policies Generator website
Menu

Podróż za milion zdjęć: O powracającej karmie i bohaterskim podróżniku

Podróż za milion zdjęć: O powracającej karmie i bohaterskim podróżniku
Wiedziałem, że wycieczka po galeriach sztuki nie miała sensu. Większość czasu spędziłbym na oglądaniu czyichś pleców lub pozy do selfiaka...
Wiedziałem, że wycieczka po galeriach sztuki nie miała sensu. Większość czasu spędziłbym na oglądaniu czyichś pleców lub pozy do selfiaka... Wybrałem się więc zobaczyć sztukę współczesną, czyli tajwańskie grafitti.
Reklama
Reklama

3 miesiące pracy w Londynie, 7 miesięcy podróży za jedną wypłatę - wszystko jest możliwe! Historia Tomasza Dworczyka ma na celu inspirowanie innych do... wzięcia wyjątkowego urlopu!

Opowieść rozpoczyna się dwa lata temu, jeszcze w Polsce. Zmęczony ciężką pracą w korporacjach, zbierając pieniądze na wymarzony urlop poczuł, że coś w nim pękło. Ile by nie pracował i ile by nie zarabiał, to i tak pieniądze rozchodziły się gdzieś - a to rachunki, a to dojazdy czy podatki... Starczało ledwo na wypad za miasto. Kiedy zapytał szefa o urlop i usłyszał, że w tym terminie nie może nigdzie pojechać, miarka się przebrała - i tak zaczęła się przygoda, a właściwie urlop życia pochodzącego z Koluszek Tomasza Dworczyka. Zobacz, jak to się zaczęło...

Władze miasta nie tylko popierają tam malowanie ścian, ale nawet udostępniło powierzchnię budynków w całej dzielnicy. Mijałem kolejne rzeźby i malowidła na ścianach, co chwilę zatrzymując się na złapanie kadru. Trzeba było odczekać swoje.

Podążając za sztuką, dotarłem aż do portu, z którego widać było najwyższy budynek w Khaosiung city - SKY 85! Miał 85 pięter i był wyskości 347 metrów! Zawsze ciekawiła mnie architektura odwiedzanych miejsc, a ten budynek wyglądał trochę jakby ktoś wcisnął wieżowiec pomiędzy dwa inne.
Nie chciało mi się “wbijać” na górę, bo bilet na taras widokowy kosztował 250 dolców tajwańskich, czyli 30 złociszy lub “po mojemu” jakieś 45 pierogów! A zdecydowanie większych wrażeń dostarczało mi tajwańskie jedzenie niż widok z dachu...

W nocy udałem się na największy w Khaosiung nocny rynek, żeby zainwestować zaoszczędzone pieniądze w żołądek, wcinając coraz to nowsze azjatyckie przysmaki. To była ostatnia noc zaplanowana na Couchsurfingu. Następnego dnia trzeba było się już zawijać do domu. Do końca wizy został ledwie tydzień, a jeszcze musiałem zmontować 4 filmy, wyselekcjonować zdjęcia z tego tripa i napisać relację, którą właśnie czytacie! Nie wspomnę już o zaplanowaniu podróży do kolejnego kraju, znalezienia noclegu... Tradycyjnie leciałem w ciemno - tam gdzie najtańszy bilet lotniczy.

Za późno zebrałem się jednak na skraj miasta i było już wiadomo, że za dnia do domu nie dotrę.
Dwa samochody i 3 godziny później nastała ciemność. Ostatni kierowca wyrzucił mnie w Tajdong. Tam musiałem spędzić noc, żeby ruszyć o poranku, bo w nocy stopa się nie łapie.

Szukając miejscówki do spania natrafiłem na kolejny nocny market z pysznościami... I przejadłem wszystkie zaoszczędzone na bilecie powrotnym pieniądze. Warto było!

Nagle dostałem wiadomość od ziomka z Taipei, z załączonym zdjęciem. Tylko skąd koleś w Taipei ma moją fotę w Taidung i to z ostatniej chwili? Okazało się, że jego siostra właśnie spacerowała po rynku, gdy zobaczyła białego przybysza z deskorolką, na której naklejone było logo skateshopu w Taipei.

Nażarłem się do syta, a potem... udałem się do McDonalda. Wcześniej napełniłem bebech, żeby mnie nie kusiły fastfoody, ale chciałem naładować telefon i posiedzieć na darmowym WiFi do rana, a nawet przekimać przy stole.

Restauracja przepełniona była klientami, ale jeden z nich wyróżniał się: wielki, gruby Amerykanin koło czterdziestki. Rozpychając się między ludźmi, dotarł do kasy i zaczął coś gadać, właściwie mamrotać pod nosem... widać było, że “brakuje mu jednej klepki”. Wyjął telefon i zaczął przykładać go do twarzy stojących w kolejce.

Azjaci są nieśmiali. Nie reagowali na jego zaczepki, a wręcz zaczęli opuszczać Maca. Zagotowałem się i podbiegłem do niego mówiąc, żeby się uspokoił. Typ zabrał tacę z jedzeniem i usiadł przy stole.

Ludzie wstali i wyszli, a wychodząc niektórzy dziękowali mi (tyle to po chińsku rozumiałem). Ale Amerykanin został, więc wyjąłem GoPro i zrobiłem dokładnie to samo co on. Przystawiłem mu kamerę do gęby, żeby zrozumiał jak to jest. No jedz jedz, smacznego...

Wróciłem do stołu, kiedy gościu się uspokoił. Niestety nowi klienci, którzy weszli do McDonalda, nie wiedzieli z kim mają do czynienia i dosiedli się do jego stolika. On ponownie wyjął telefon i przykładał im do twarzy. Tajwańczycy patrzyli na siebie i nie wiedzieli co zrobić. Kiedy wziął frytkę i rzucił w jednego z nich wołając: "Would you like some fries?" - a wiedziałem, że grubasa nie da rady wynieść, albo chociaż zrzucić z krzesła - wziąłem jego plecak i wyrzuciłem za drzwi. Kiedy oburzony wyszedł na zewnątrz po swój dobytek, zamknąłem za nim drzwi. A myślałem, że czeka mnie długa i nudna noc.

Tajwańczycy zaczęli się śmiać i posypały się brawa. Nabiłem sobie trochę punktów. Po chwili przyszedł manager, wręczając mi wielką porcję frytek i loda! I jeszcze liścik: "Dziękujemy za twoją odważną akcję" – tak jakoś stało, chociaż po angielsku brzmiało to lepiej.


W budynku nie udało mi się znaleźć gniazdka i byłem skazany na 7 godzin czekania - i to z rozładowanym telefonem. Do łapania stopa niezbędna jest mapa offline, no i przydałoby się mieć translator! No i dzięki udziałowi w zadymie, manager zgodził się zabrać mój PowerBank na zaplecze i podładować. Potem, zajadając się “dobrą Karmą”, mogłem surfować po necie i pisać z ludźmi do rana.

Musiałem gdzieś kimnąć, a spanie na stole po takiej akcji odpadało. Wiedziałem, że nic mi nie powiedzą, no ale i tak głupio jakoś. Z okna wypatrzyłem ogromny hotel - Sheraton! Pójdę spać do Sheratona na parking podziemny...

Wszedłem najpierw do hotelowego lobby. Było tak wielkie, że zmieściłaby się IKEA. Pełno kanap z satynowymi poduszkami, drewniane stoły, regały z książkami... Podszedłem do recepcjonisty i zapytałem, czy mógłbym poczekać na mojego klienta? Że umówiłem się na 7:00 rano, oczekiwałem korków, ale dotarłem 4 godziny przed czasem. Pracownik hotelu zmierzył mnie wzrokiem: od rozdartych butów po poszarpany plecak z przyczepioną deskorolką, ale pozwolił zaczekać w lobby na kanapie.

W taki sposób wbiłem się “na krzywy ryj” do Sheratona na satynową kanapę. Posiedzialem chwilę “na telefonie”, żeby było jasne, że czekam sobie... I nagle mi się zasnęło. Wiadomo, znudzony czekaniem, tak? A na stoliku stała tabliczka: “Zakaz przynoszenia swoich posiłków oraz zakaz spania w lobby”. Recepcjonista dał mi spokój, a ja bezczelnie wykorzystałem obiegową opinię: “jak biały to bogaty”, żeby tam odpocząć.

O 8:00 rano obudziłem się pogryziony przez komary, insekty różne i chyba jakiegoś pająka, bo całą mordę miałem spuchniętą! Jakbym dopiero co wyszedł od dentysty po leczeniu kanałowym!
Patrzę w lustro i nie wierzę. Pokarało mnie. Dosłownie. Chciało mi się śmiać, ale nie działały mi nerwy twarzy. Powinienem zażyć leki antyhistaminowe, ale był Chiński Nowy Rok – wszystko zamknięte! Albo chociaż wapna! Tylko skąd je wziąć?

Jedyne co otwarte, to ten McDonald. A tam mogłem tylko kupić kawę, która zwiększa ciśnienie, więc była ostatnią rzeczą, jaką powienienem w siebie wlać. Ale o tym pomyślałem już po fakcie. Rada dla was na przyszłość: nie bierzcie ze mnie przykładu.

Ręce i nogi, i uszy też, miałem pogryzione. Nigdy więcej nie pójdę nocować do Sheratona.
Wyobrażacie sobie? Przetrwałem nocleg w dżungli i w lasach tropikalnych, spałem na szczytach gór i na plażach. Udało mi się uniknąć skorpionów, węży czy tarantuli, a zostałem “załatwiony” na kanapie pięciogwiazdkowego hotelu.

Łapanie stopa pozwoliło mi na chwilę zapomnieć o cierpieniu. Nie czułem żadnego bólu tylko irytację, dyskomfort i nie mogłem przestać się drapać.

Pierwsze zatrzymane auto: dwaj bracia po pięćdziesiątce, którzy władali angielskim i którym nie przeszkadzała moja wykrzywiona morda. Za to mi przeszkadzało, bo jarali na potęgę, jednego szluga za drugim. Rzuciłem palenie ze 3 lata temu, kiedy zaczałem odkładać pieniądze na podróż. Od tamtej pory nie mogłem znieść smrodu fajek i dostawałem nerwicy, kiedy ktoś obok mnie palił. Teraz przyszło mi jechać “w popielniczce”. Skłamałem więc, że potrzebowałem podjechać tylko kawałek. Dzięki. Dalej pojadę na desce.

Drugie auto było moim zbawieniem! Urocza para wracała z rodzinnego przyjęcia do domu. Zgarnęli mnie z autostrady “pośrodku niczego”. Świetnie mówili po angielsku, więc podróż zleciała nam na sympatycznej rozmowie o wszystkim. Zatrzymali się. Przy drodze jakiś Tajwańczyk sprzedawał kokosy, wręczyli mi jednego i aż mi się morda wyprostowała z radochy.

Przeglądając mapę zauważyłem, że na naszej drodze znajduje się jedna z bardziej znanych atrakcji turystycznych Tajwanu - Smoczy Most. Dosłownie ktoś zbudował most plaży na wyspie, który wygląda jak smok. Poprosiłem, żeby wysadzili mnie więc przy zjeździe z trasy, w drodze do tego miejsca. Oni sami jechali jeszcze ze 30 kilometrów dalej. A że nocleg w Sheratonie nie należał do udanych, padłem w czasie rozmowy. Obudzili mnie dopiero obok mostu! Postanowili jednak odwiedzić go ze mną. Nigdy wcześniej tu nie byli, więc wyszło na to, że pokazałem im ich własny kraj.

Podczas wycieczki narobiłem im zdjęć, żeby odpłacić się za podrzucenie, oni zaś postawili mi lunch, sok i owoce.

To chyba ten sok z kokosa i owoce wyleczyły mnie. Twarz wróciła do normy. Nadal była opuchnięta, ale już tylko z niewyspania.

Wróciłem do Bridge 12, do mojej oazy spokoju! Minęła 2:00 nad ranem, skończyło się kopiowanie 2000GB filmów na nowy dysk, który musiałem wysłać do Polski, aby zabezpieczyć materiał z drugiego roku podróży.

Za kilka dni nowy kraj i nowe przygody, nowe publikacje, być może nowe zdjęcia, a już na pewno filmy.
Dzięki wam za wytrwałość w śledzeniu “Podróży za milion zdjęć”! To dzięki Wam projekt nabiera tempa, bo skoro jest dla kogo pisać, to będę dalej pisał...

Więcej na temat projektu: https://www.facebook.com/podrozzamilion/

Portal Londynek.net objął patronat nad projektem "Podróż za milion zdjęć".

Zdjęcia autorstwa Tomasza Dworczyka.

Twoja ocena:

Już zagłosowałeś!

Aktualna ocena: 5.55 / 11

Reklama
Reklama

Waluty


Kurs NBP z dnia 26.04.2024
GBP 5.0414 złEUR 4.3225 złUSD 4.0245 złCHF 4.4145 zł
Reklama

Sport


Reklama
Reklama