Londyński marsz jak pielgrzymka. "Nie ma tylko boga, który odwołałby Brexit"
Wśród maszerujących było wielu posłów największych partii politycznych, a także spora grupa Polaków. Jedni zwoływali się za pośrednictwem mediów społecznościowych, inni szli w międzynarodowym towarzystwie, z rodzinami albo grupą przyjaciół.
Polskie drogi w Londynie
Joanna przyjechała do Londynu z Cambridge. Polka ma uregulowany status imigracyjny, bo pozbyła się go właściwie otrzymując brytyjski paszport. Nie miała więc powodu, aby protestować przeciwko rejestracji, niesprawiedliwemu traktowaniu. W jej obecności na Wyspach od samego początku były same jasności, sześcioletni pobyt, dwóch pracodawców, żadnych zasiłków, żadnych długów. Prosto, jasno i klarownie. Joanna jest Brytyjką od roku, ale kiedy dowiedziała się o marszu w Londynie organizowanym "za pięć dwunasta”, tuż przed Brexitem, od razu wiedziała, że weźmie w nim udział.
"Przede wszystkim wiem, że nie wszyscy mieli taką prostą sytuację jak ja. Wiem, że Polacy pracowali z przerwami, na zlecenie, brali zasiłki, ogłaszali bankructwa, a teraz drżą o swój los po Brexicie” – wyjaśniła Joanna.
"Moja sąsiadka z Cambridge tłumaczyła mi, że to nawet nie chodzi o to, że jej tu ktoś nie będzie chciał, ale stanęła przed jej oczami taka pustka, że nie wiadomo co dalej, zostać, wyjechać, jeśli tak, to gdzie, a jak zostać to po co?” – kontynuowała Joanna.
"To dla tych obaw Polaków idę w tym marszu. Tak sobie właśnie myślałam, że każdy mój krok to każdy Polak, który się waha, boi czy jest rozczarowany. Mój chłopak śmiał się nawet, że zrobiłam sobie brexitową pielgrzymkę" – tłumaczyła Polka.
W tłumie szła także Daria, ona również ma już drugi paszport. W marszu towarzyszyli jej znajomi, w tym bliska koleżanka Kelly – Angielka.
"Po co tu przyszłam?” - zaczyna odpowiedź pytaniem na pytanie. "Przyszłam na marsz, bo łamie mi się serce, czuję jakby moja przyszłość była rozdarta i przyszłość Wielkiej Brytanii jest rozdarta.
Zrobiłam brytyjskie obywatelstwo, żeby się nie martwić o swoją przyszłość, ale nadal czuję się Polką, a teraz czuję także, że Brexit rozdziela mnie z Polską” – żali się Daria.
Nie ma boga, który odwołałby Brexit
Takiego marszu na brytyjskich ulicach nie widziano od czasu protestu przeciwko niezrozumiałej dla statystycznych Brownów i Smithów - wojny w Iraku. Tym razem ramię w ramię szli Anglicy, Szkoci, Irlandczycy i imigranci, także z Polski. Nie było trudno ich znaleźć, polskie flagi powiewały wysoko nad tłumem. Jedną z nich trzymał młody mężczyzna. "Jest nas więcej, dojdą zaraz, ja widziałem około 90 naszych”- informuje z zadowoleniem.
Wkrótce wokół zbiera się kilkoro Polaków, matka z dzieckiem, małżeństwo, koleżanki z pracy, członkowie organizacji, mignęli w tłumie też polscy dziennikarze.
"Czuję wzruszenie, jak w kościele, do którego chodzę rzadko, zastanawiałam się nawet, czy jest już jakiś święty od Brexitu” – żartuje Jadwiga z Hertfordshire.
"Gdyby to był starożytny Rzym albo chociaż czasy bogów celtyckich, może któryś by nas wysłuchał, a tak nie ma chyba boga, który przepędziłby to okropieństwo” – wysnuwa wniosek Jadwiga.
Polka pytana o jej motywację przyjechania do stolicy i tuptania w tłumie podkreśla, że jest tak wychowana, przesiąknięta obywatelskim poczuciem obowiązku.
"Kiedy w naszym mieście działy się jakieś paskudne rzeczy, ludzie zbierali się razem, żeby czuć tę więź, tę chęć, aby było normalnie. Teraz też to czuję. Media nas bombardują informacjami o Brexicie, ludzie płaczą, smucą się, nie widzą światełka w tunelu. Tam obok jest rodzina, matka to Francuzka, ojciec Walijczyk, mają taki transparent: Nie rozbijajcie rodzin. Dwa takie przypadki wołają o pomstę do nieba, ale kilka tysięcy, to już patologia. A politycy są głusi. Chcę zagłuszyć w sobie tę głuszę” – wyjaśnia Jadwiga.
Imigrantce przysłuchuje się inna nasza rodaczka. Jola uważa, że Brexit to najgorsza rzecz, jaka mogła się wydarzyć w powojennej historii. "To wstyd na cały świat. Jestem tu, aby zaprotestować przeciwko Brexitowi, bo to jest straszne rozwiązanie” – podkreśla Polka.
"A ja też chciałabym podyskutować” – próbuje przerwać rozmowę ośmioletnia na oko dziewczynka, która przyszła na manifestację z mamą. "Ja wiem, co to jest Brexit, w mojej klasie są dzieci z różnych krajów i rozmawiamy o tym, czy ktoś wyjeżdża, czy nie” – stwierdza.
Nad wyjazdem zastanawiają się też maszerujący w pochodzie. "Sama nie wiem, co robić, moi znajomi nigdzie się nie wybierają, są tu po kilkanaście lat, ale ja nie mogę zdzierżyć tego, że z niektórych brytyjskich twarzy spadły maski, a z ich ust zionie taka ogromna nienawiść do imigrantów. Trudno mi się z tym pogodzić” – wyraża swoją opinię Beata z Tooting.
Za Unią marsz
"Jestem zwolennikiem Unii” – oznajmia Polak udekorowany unijnymi flagami i gwiazdkami. „Właśnie dlatego tu jestem, boję się, że jak UK wyjdzie ze Wspólnoty, to będzie efekt domina, ale kilkadziesiąt lat bezpieczeństwa i braku wojny mi zupełnie nie przeszkadza” – dodaje Tomasz z Croydon.
"Chciałbym, żeby UK zostało w Unii, już pomijam moje egoistyczne pobudki, ale Unia to fajna sprawa, swoboda podróżowania. Ja to tak nazywam, Polska to mój dom, UK to moje mieszkanie, a Unia to taka grupa przyjaciół” – tłumaczy Tomek.
"Żal mi, że Zjednoczone Królestwo chce opuścić Unię, uważam, że ludzie powinni mieć drugą szansę i drugie referendum. Mamy więcej informacji, przez ten czas od referendum dowiedzieliśmy się wielu rzeczy, wcześniej to była kampania kłamstw, obecny wynik byłby po prostu wiarygodny” – zaznacza Anna.
Wszystkie drogi prowadzą do Londynu
"Przyjechałam z Glasgow, ale jechał też autokar z Szetlandów” – informuje Szkotka Barbara. „Mamy cały szkocki kontyngent, zresztą nasza premier przemawiała, my jesteśmy za Unią i bardzo wkurzeni na to, co się tu dzieje za tymi murami” – Barbara wskazała na Pałac Westminsterski.
Szkotka rozdawała naklejki z napisem "oddajcie głos ludziom”. "Rozmawiałam już dzisiaj z paroma Polakami, byli na Trafalgar Square, też mieli flagi” – rzuciła glasgowiczanka.
A ja reprezentuję siebie i włoskich imigrantów” – wyjaśnia Maria. "Przyszłam z mężem, oboje uważamy, że to okropne, konsekwencje Brexitu są przerażające. Cieszę się, że jest nas tu tak wielu, choć nie mamy głosu, nie możemy zmienić biegu wydarzeń, pokazujemy, co o tym myślimy. To bardzo ważne” – skwitowała Włoszka.
Ludziom zależało na obecności w marszu przeciwko Brexitowi, dlatego zjeżdżali do Londynu z najdalej położonych zakątków Zjednoczonego królestwa, niektórzy przyjeżdżali spoza UK. "Musiałam coś zrobić” – podkreśliła Claire, która do stolicy, aby zaprotestować przyleciała z Belfastu.
Marsz zorganizowany został pod hasłem "Put it to people’s vote”, co można przetłumaczyć jako "Oddajcie decyzję ludziom”, bardzo wielu jego uczestników szło z transparentami "Revoke Article 50”, czyli wezwaniem do jednostronnego wycofania się Zjednoczonego Królestwa z procedury opuszczenia Unii Europejskiej.
Manifestacja nie była jedyną formą protestu przeciwko Brexitowi. W internecie dostępna jest petycja o wycofanie się państwa z całej procedury.Podpisało ją już ponad 5,5 mln osób.
W przeprowadzonym 23 czerwca 2016 roku referendum 52 proc. Brytyjczyków opowiedziała się za wyjściem ich ojczyzny z UE. Frekwencja wyniosła 72 proc.