Cookie Consent by Privacy Policies Generator website
Menu

Afganistan: Kożuchy, talibowie i demokracja

Afganistan: Kożuchy, talibowie i demokracja
Pasztunowie rodzili i rodzą się z bronią w ręku. (Fot. Per-Anders Pettersson /Liaison)
Jak wyglądało życie w Afganistanie 45 lat temu? Skąd się wzięli talibowie? Jak wygląda przyspieszony kurs demokracji w tym kraju? O tym i o innych zagadnieniach związanych z Afganistanem rozmawiamy ze Zbigniewem Czarneckim - absolwentem orientalistyki na UW, tłumaczem języka perskiego i dziennikarzem, który w Afganistanie i Iranie spędził 5 lat.
Reklama
Reklama

Londynek.net: Jak trafił Pan do Afganistanu?

Zbigniew Czarnecki: W 1976 r. wraz z trójką kolegów z iranistyki Uniwersytetu Warszawskiego pojechałem do Kabulu na roczne stypendium na tamtejszym uniwersytecie. Chodziliśmy na zajęcia językowe, poznawaliśmy tamtejszą literaturę, a w wolnym czasie - na szczęście było go sporo - zwiedzaliśmy ten piękny kraj. 

Jakie były pierwsze wrażenia po przylocie do Kabulu?

Z.C.: Zaraz po wylądowaniu, w drodze z lotniska do miasta ujrzałem kilku konnych, odzianych w barwne, egzotyczne stroje. Można by ich wziąć za zespół ludowy, gdyby nie zwisające przy bokach szable, przytroczone do siodeł karabiny, u jednego nawet pęk granatów. Z czasem przestałem się dziwić uzbrojonym ludziom. Karabin, strzelba lub pistolet były - szczególnie u Pasztunów - nieodłącznym elementem ich stroju, a do strzelania przyuczali się od maleńkości.

Można powiedzieć, że Pasztunowie rodzili i rodzą się z bronią w ręku. Strzelają z każdej pozycji - w biegu, z konia, leżą, stojąc i co tam jeszcze. A strzelali dobrze, o czym w XIX przekonali się Brytyjczycy, którzy próbowali podbić ten kraj. Wysłali do Afganistanu doświadczone w bitwach i dobrze wyposażone oddziały. Przeżyło ledwo kilku. Reszta poległa w spotkaniu z góralami, którzy używali "starożytnych" rusznic. 

Ale wracając do pierszych wrażeń... Chwilę później mijaliśmy wołgę - samochód osobowy produkcji radzieckiej - bez drzwi, bez klapy bagażnika. Na dachu siedział jeden podróżny, w bagażniku pięciu, na masce trzech, a tych ze środka nie dało się policzyć - widać było tylko masę głów. 

Już u celu, na głównej ulicy Kabulu, przywitał nas kierdel owiec, pędzonych przez bosonogiego pasterza. Trzeba było czekać aż owce nas przepuszczą. 

Krótko mówiąc, inny świat...

"Po wylądowaniu ujrzałem kilku konnych, odzianych w barwne stroje. Można by ich wziąć za zespół ludowy, gdyby nie zwisające przy bokach szable, przytroczone do siodeł karabiny, u jednego nawet pęk granatów". (Fot. Mario Tama/Getty Images)

Jak wówczas wyglądał Kabul?

Z.C.: Było to miasto kilkusettysięczne, biedne, ale pełne życia. W centrum i okolicach pełno sklepików, handlarzy, sprzedawców, a na ulicach dywany, po których jeżdżą samochody i chodzą konie, owce, kozy. Dywany rozkładano specjalnie, żeby kopyta zwierząt i opony je hartowały. Później poddawano je kolejnym zabiegom, a następnie wystawiano na sprzedaż. 

W tamtych czasach przyjeżdżała do Afganistanu masa ludzi z całego świata. Niektórzy chcieli napalić się haszyszu (był bardzo tani - 5 afgani za laseczkę), inni zobaczyć dziewiczą przyrodę - góry bez szos i kurortów, pantery śnieżne, wilki, drapieżne ptaki. 

Byli też poszukiwacze skarbów. Niegdyś przez Afganistan przebiegał odcinek Szlaku Jedwabnego i w tym rejonie wystarczyło pogrzebać w ziemi, by wyskakiwała moneta sprzed kilkuset lat. 
Przyjeżdżało też wielu Polaków. Nasz "studencki dom" był punktem spotkań polskich himalaistów.

Gościliśmy prawie wszystkie wyprawy, które wtedy wybierały się do Nepalu lub Pakistanu albo zdobywały szczyty Hindukuszu w Afganistanie. Miałem wówczas okazję poznać czołówkę himalaistów, wśród nich Wandę Rutkiewicz. 

Całe pielgrzymki rodaków przyjeżdżały po modne wówczas afgańskie kożuchy, Doszło nawet do tego, że na ulicy, gdzie było najwięcej sklepów z kożuchami, umieszczono tabliczkę z polskim napisem ul. Kożusznicza, a sprzedawcy witali naszych okrzykiem "U nas, k.... najlepsza kożucha". 
Rok po naszym wyjeździe weszły do Afganistanu wojska radzieckie i zaczął się jeden z najtragiczniejszych rozdziałów w historii tego kraju.

Zbigniew Czarnecki (drugi od prawej) z mieszkańcami regionu Pandższir. (Fot. archiwum prywatne)

Rosjanie sądzili, że łatwo podbiją Afganistan. Do kraju wkroczyła stutysięczna uzbrojona po zęby armia. Poza tym mieli sporo zwolenników, głównie komunizującą młodzież, marzącą o unowocześnieniu kraju. Zwolennicy Rosjan wyobrażali sobie, że postęp można wprowadzić siłą, naiwnie przy tym licząc na poparcie dużej części ludności. 

Nic z tego nie wyszło. Między innymi dlatego, że Rosjanie utożsamiani byli z ateizmem, a dla muzułmanów człowiek niewierzący jest osobą szczególnie godną pogardy. Skrzętnie wykorzystywali to afgańscy duchowni, podsycając niechęć do okupantów. A że niewierni przy okazji bombardowali kraj a ludzi rozjeżdżali gąsienicami czołgów, opór narastał.

Rosjanie wyszli z Afganistanu w 1989 roku. Zostawili Afganistan rozbity, zdziczały, sponiewierany pod każdym względem. W państwie rządził chaos, po miastach i wsiach wałęsały się zbrojne bandy grabiąc, rabując i mordując kogo popadnie. Pozostawiony przez Rosjan rząd nie panował nad sytuacją, ludność zaczęła się buntować i wtedy świat usłyszał o talibach.

No właśnie. Skąd właściwie wzięli się talibowie?

Z.C.: Talibowie byli w Afganistanie i innych krajach islamskich od czasów założenia pierwszych szkół koranicznych. Talib jest słowem pochodzenia arabskiego i oznacza po prostu ucznia szkoły, w której naucza się religii islamskiej, najczęściej poprzez wkuwanie na pamięć wiedzy o Koranie i fragmentów tej księgi.

Naukę w takich szkołach, zwanych czasem medresami, zaczyna się od dziecka. Trwa około 10 lat. Medresy, szczególnie ostatnio, cieszą się sporą popularnością, głównie dzięki temu, że w wielu z nich nauka jest bezpłatna, a poza tym na czas studiów szkoła zapewnia uczniom, czyli talibom wyżywienie i mieszkanie. Takie bonusy przyciągają chętnych, przede wszystkim z najuboższych warstw. I teraz proszę sobie wyobrazić umysł dziecka a potem młodzieńca, któremu przez kilka lat wbija się do głowy, że islam jest cacy, inne religie są gorsze, a niewierni zasługują na pogardę lub śmierć. Można założyć, że po takim praniu mózgu wychodzi fanatyk w czystej postaci. 

W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku grupa uczniów jednej z medres w mieście Kandahar doszła do wniosku, że lekarstwem na chaos w kraju będą rządy oparte o wskazówki zawarte w Koranie. Talibowie szybko zdobywali poparcie. Afgańczycy zmęczeni okupacją rosyjską i nieudolnymi rządami postkomunistycznych władz chcieli spokoju za wszelką cenę, a oferta talibów oferujących zaprowadzenie porządku w oparciu o zasady islamu wydawała się kusząca. I rzeczywiście, kiedy w końcu lat 90-tych talibowie doszli do władzy, udało im się w jakimś sensie uporządkować Afganistan. Wyłapywano złodziei i bandytów, tępiono korupcję, pomagano biednym.  Ludzie odetchnęli.

Szybko jednak okazało się, że religijność talibów może być równie męcząca jak buta Rosjan... (Fot. Patrick Robert/Sygma via Getty Images)

Szybko jednak okazało się, że religijność talibów może być równie męcząca jak buta Rosjan. Mieszkańcy Afganistanu przekonali się o tym na własnej skórze. Okrutne kary cielesne za błahe przewinienia, terror, pogarda, poniżanie, szykany różnego rodzaju zniechęciły wielu Afgańczyków do nowej władzy. Początkiem końca ówczesnych talibów był zamach na World Trade Center, kiedy okazało się, że ukrywają się u nich terroryści bin Ladena. Do akcji wkroczyły Stany Zjednoczone, które... postanowiły zaprowadzić tam demokrację.

I się zawiodły. Aż dziw bierze, że tęgie głowy z CIA i innych służb wywiadowczych czy tamtejszych think-tanków (ośrodków badawczych) nie zdawały sobie sprawy z tego, że możliwości szybkiego wprowadzenia demokracji na sposób amerykański są nikłe lub wręcz żadne.

Afganistan jest krajem dolin i gór. W dolinach od niepamiętnych czasów mieszkają różne nacje, plemiona czy po prostu rody, oddzielone górami od sąsiadów. Doliny od setek lat rządzą się swoimi prawami i przestrzegają starych obyczajów, w dolinach najważniejszym człowiekiem jest szef rodu czy plemienia, a nie odległy król lub prezydent.

W czasie, kiedy tam byłem, spotkałem ludzi, którzy nawet nie wiedzieli, że mieszkają w jakimś państwie. Dla nich państwem była ich dolina. Co prawda, czasami pojawiał się urzędnik od podatków lub wojskowi prowadzący zaciąg do armii. Przy czym podatki ściągano od najbogatszych (w jednej ze wsi nie chciano przyjąć ode mnie banknotów, bo nigdy ich tu nie widziano - w obiegu był tylko bilon), a na wieść o poborze do wojska potencjalni żołnierze wiali w góry i wracali, gdy urzędnik odjechał.

Na miejscu załatwiano sprawy sądownicze. Zbierała się rada starszych, rada rodu czy rada plemienia, wysłuchiwano stron i wydawano wyrok. Jeśli ktoś komuś ukradł owcę, musiał ją oddać i jeszcze coś tam zapłacić. Gdy uznano, że wierny sprzeniewierzył się zasadom islamu, wymierzano karę chłosty. Kobiety były traktowane o wiele bardziej surowo niż mężczyźni.

"Kobiety były traktowane o wiele bardziej surowo niż mężczyźni". (Fot. Paula Bronstein/Getty Images)

W Afganistanie doliczono się 57 grup etnicznych, a prawdopodobnie znajdzie się jeszcze kilka. Mówi się tu blisko pięćdziesięcioma językami i dialektami, ale jeszcze parę się chyba odkryje. W każdym razie dokładna mapa języków i dialektów Afganistanu nie została dotychczas sporządzona.

Kiedyś w czasie wędrówki po szlaku centralnym trafiłem do niewielkiej wioski, której mieszkańcy posługiwali się językiem perskim z czasów średniowiecznych. Gdy pytałem o ich narodowość mówili, że są Firuzkuhami. Po powrocie do Kabulu próbowałem dociec co to za nacja, ale nikt o takim narodzie nie słyszał. Doszedłem do wniosku, że prawdopodobnie nazwę zaczerpnęli od pobliskiej góry zwanej Firuzkuh (Góra Szmaragdowa), lecz pewności nie ma.

Dodam, że w Afganistanie muzułmanie dzielą się na szyitów i sunnitów. Te dwa odłamy zwalczają się od ponad tysiąca lat.

I w takim kraju chce się przeprowadzić przyspieszony kurs demokracji...

Z.C.: Wydaje mi się, że nie można unowocześnić kraju na siłę. Europejczycy do demokracji w obecnej postaci dojrzewali przez kilkaset lat. Obecny stan rzeczy poprzedziły liczne wojny, setki bitew, głowy straciło wielu królów, wymordowano miliony ludzi. I co? I wciąż nie jesteśmy pewni, czy jakiś spragniony władzy szaleniec nie pociągnie za sobą ludzi i nie cofnie nas w czasie.

Weźmy też prawa kobiet. Słusznie użalamy się nad ich losem w krajach muzułmańskich, ale nie zapominajmy, że w Europie ostatnią czarownicę spalono całkiem niedawno, bo w XIX wieku. Włosy staną nam też dęba, gdy poznamy kościelne opinie o kobietach sprzed kilkuset lat. Po co zresztą szukać tak daleko. Również współczesne autorytety kościelne najchętniej widziałyby kobiety jako dostarczycielki dzieci, praczki i domowe kucharki.

Innymi słowy nic na siłę. Pomagajmy jak możemy, wspierajmy słowem i czynem, ale liczmy się z tym, że wszystko ma swój czas.

Dziękuję za rozmowę.
 

Twoja ocena:

Już zagłosowałeś!

Aktualna ocena: 5.68 / 40

Reklama
Reklama

Waluty


Kurs NBP z dnia 26.04.2024
GBP 5.0414 złEUR 4.3225 złUSD 4.0245 złCHF 4.4145 zł
Reklama

Sport


Reklama
Reklama