Brytyjczycy jak kukułki: Podrzucają śmieci innym
Lokalne władze aż 936 090 razy musiały interweniować w sprawie pozostawienia śmieci w niedozwolonych miejscach na przełomie 2015 i 2016 roku. Najwięcej niechcianych rzeczy składowano na drogach i w miejscach publicznych. Brytyjczycy najczęściej pozbywali się w ten sposób przedmiotów, które nie mieściły się w przepisowych, plastikowych czarnych workach.
W lasach, na ulicach i przed domami sąsiadów znajdowano więc stare lodówki, pralki, a nawet duże części samochodowe. Takie praktyki słono kosztują brytyjskich podatników. Władze lokalne wydały 50 mln na usuwanie odpadków z niedozwolonych miejsc.
Pomimo tego, że wyrzucanie śmieci „na dziko” jest niezgodne z prawem, tylko 2 135 incydentów zakończyło się przed sądem.
Niektóre dzielnice wprowadziły dodatkowe opłaty za wyrzucanie sprzętu elektronicznego lub mebli. Gmina Barnet w Londynie na przykład pobiera opłatę w wysokości 47,70 funtów za jeden przedmiot. Każda kolejna rzecz jest droższa. Z kolei za wyrzuconą kanapę lub materac zapłacić trzeba 57,70 funtów.
W Cardiff natomiast władze lokalne życzą sobie 12,50 funtów za dwa dodatkowe przedmioty i 37,50 funtów, jeśli ktoś chce pozbyć się 6 niechcianych sprzętów.
„To spory problem. Na nasz jeden dom, czyli kilka osób mamy tylko jeden kosz na śmieci przed domem, który opróżniany jest raz w tygodniu. Zdarza się, że ktoś wrzuca do niego swoje śmieci. Wczoraj znalazłam akumulator, a ja nie ma samochodu. Ktoś tez wrzucił siatkę ze śmieciami do mojego ogródka. Problem śmieci w Londynie moim zdaniem jest poważny” - oznajmiła portalowi Londynek.net pani Tamara Śliwińska z Hounslow.