Wimbledon: Świątek w ćwierćfinale, teraz Switolina
Rozstawiona z numerem 14. Bencic, która w 3. rundzie wyeliminowała Magdę Linette, zapowiadała, że lubi takie wyzwania, jak pojedynek ze Świątek.
Potwierdzeniem tych słów może być fakt, że do tej pory miała dodatni bilans z liderkami światowego rankingu - wygrała cztery takie pojedynki, a w trzech schodziła z kortu pokonana.
Bencic, której rodzice pochodzą z Czech, zaczęła odważnie przy podaniu Polki, ale w pierwszym własnym gemie serwisowym podarowała jej dwa podwójne błędy i w sumie trzy break pointy, ale zawodniczka trenera Tomasza Wiktorowskiego nie wykorzystała szansy na przełamanie.
Przy stanie 2:1 Świątek poprosiła o przerwę medyczną i lekarz opatrzył jej ranę na kostce, która jednak nie miała prawdopodobnie żadnego wpływu na grę.
Później gra toczyła się zgodnie z zasadą własnego podania, ale w 10. gemie liderka światowego rankingu miała dwa setbole - najpierw wyrzuciła piłkę w aut po returnie, a następnie efektowną akcją punkt zdobyła Helwetka, która po chwili wyrównała na 5:5.
Pierwsza partia rozstrzygnęła się w tie-breaku. Zaczął się on od dwóch błędów 22-letniej raszynianki, później "winnerem" popisała się rywalka, w kolejnej akcji piłka po zagraniu Świątek wylądowała w siatce i zrobiło się 0-4. Po trzecim w meczu asie serwisowym było już 6-1 dla Szwajcarki i choć Polka zdobyła trzy kolejne punkty, to później uderzyła w aut i przegrała 4-7.
To był pierwszy set stracony przez trzykrotną triumfatorkę zmagań wielkoszlemowych w tej edycji Wimbledonu. Set, w którym można było odnieść wrażenie, że ma "optyczną przewagę" i kontroluje przebieg wydarzeń na korcie. Choć zdobyła więcej, o trzy, punktów, to nie wykorzystała żadnego z sześciu break pointów. A mistrzyni olimpijska z Tokio zachowała zimną krew, wychodziła z wszystkich opresji, a w decydujących momentach zagrała praktycznie bezbłędnie.
Niegdyś czwarta rakieta globu nie poszła jednak za ciosem. Polka wykorzystała ósmego w spotkaniu "breaka" i już na otwarcie drugiej partii przełamała przeciwniczkę. Dzięki temu poczuła się pewniej, zaczęła grać odważniej, a cztery lata starsza Szwajcarka, która w tym roku długo pauzowała z powodu kontuzji, zaczęła wykazywać pierwsze symptomy zmęczenia.
I znowu, gdy wydawało się, że wszystkie atuty są po stronie Świątek, chwila przestoju i dwa świetne returny Bencic sprawiły, że zrobiło się 3:3, a za moment - głównie dzięki skutecznym serwisom - Szwajcarka wyszła na 4:3.
Później trwała walka gem za gem, ale w 12. Polce zajrzała w oczy sportowa śmierć. Dwa proste błędy, jedno wspaniałe zagranie rywalki, 15:40 i dwie piłki meczowe. Obie w dobrym stylu obroniła, a po chwili doprowadziła do tie-breaka.
Ten rozpoczął się od pięciu punktów dla odbierających serwis, a tę tendencję przełamała Świątek i wyszła na 4-2. Później już nie pozwoliła dojść przeciwniczce do głosu i wygrała 7-2.
W decydującej odsłonie kluczowy okazał się czwarty gem. 26-latka z Flawil popełniła w nim dwa podwójne błędy serwisowe, sugerując zachowaniem, jakby znać dawały obandażowe i oklejone plastrami ramię oraz bark. Faworytka wyszła na 3:1, a po chwili "poprawiła" na 4:1. W jej boksie, zajmowanym m.in. przez trenera Wiktorowskiego, psycholożkę Darię Abramowicz i odpowiedzialnego za przygotowanie fizyczne Macieja Ryszczuka, pojawiło się wyraźne zadowolenie i uspokojenie.
Polka ostatecznie wygrała 6:3, ale moment niepewności był jeszcze w ostatnim gemie. Przegrywała już 0:30, a do wyrównania doprowadziła dzięki wywołaniu autu przez arbitra liniowego, choć - jak pokazały powtórki telewizyjne - piłka po zagraniu Bencic była w korcie. Szwajcarka nie miała już jednak możliwości skorzystania z challenge'u.
"Nie pamiętam, czy w ogóle kiedyś po obronie piłek meczowych udało mi się odwrócić losy spotkania i zwyciężyć. Ale wbrew pozorom w takiej sytuacji większa presja ciąży chyba na tym, kto może za chwilę wygrać" - powiedziała tuż po zakończeniu meczu Świątek i dodała, że choć czuje się bardzo zmęczona, to z każdym dniem coraz bardziej lubi grę na trawie.
Czytaj więcej:
Iga Świątek faworytką Wimbledonu. Awansowała już do 1/8 finału
To było straszne, nerwowo nie wytrzymałem i poszedłem do garażu posprzątać, żona za to umyła w kuchni podłogę.
Jak widać takie emocje prowadzą do samego dobrego, no i Iga wygrała.
Na pewno pomogło to że nie patrzyłem.
Poprzednich jej meczy nie oglądałem i wygrała podobno 36 razy.
Zastanawiam się czy oglądać mecz kolejny, w końcu rodaczka, trzeba wspierać,