"Polski Indiana Jones" zdobywa serca czytelników
Darek W. Tokarski urodził się w Krakowie w 1978 roku. Od dzieciństwa związany jest ze sportem. (absolwent szkółki piłkarskiej Wisły Kraków). Kłopoty zdrowotne uniemożliwiły mu studia na Akademii Wychowania Fizycznego - wtedy rozpoczął karierę dziennikarską oraz zainteresował się filozofią, psychologią i prawem. Swoją edukację kontynuował w szkole detektywistycznej, założonej przez byłego rektora katedry kryminalistyki UJ śp. prof. Tadeusza Hanauska. Po jej ukończeniu prowadził własną firmę. Obecnie mieszka w Wielkiej Brytanii wraz z małżonką i dwójką dzieci.
Tłumione przez lata zamiłowanie do pisania wybuchło w 2016 roku, czego efektem jest debiutancka powieść "Cena nieśmiertelności. Bursztynowa zagadka".
Dlaczego i kiedy postanowił Pan o wyemigrowaniu z rodziną do UK?
Darek W. Tokarski: - Przyjechałem do Wielkiej Brytanii w październiku 2007 roku wraz z żoną. Było to trzy miesiące po naszym ślubie. Moja żona, piękna Ślązaczka i ja Krakus z Nowej Huty stanęliśmy nie tylko na ślubnym kobiercu, ale także przed wyborem znalezienia naszego miejsca na ziemi. Los rzucił nas trochę przypadkowo do Northampton. Spakowaliśmy cały, nazwijmy to dobytek, do naszego starego forda i ruszyliśmy w nieznane.
Początkowy plan zakładał zarobienie pieniędzy na zakup domu w Polsce, gdzieś pośrodku, między Krakowem a Żorami. Jak widać, plan nieznacznie się zmienił i z dwóch, trzech lat zrobiło się dwanaście. Oczywiście narodziny naszych dzieci odwróciły zupełnie priorytety i tak oto nasze korzenie powoli i coraz głębiej zapuściły się na terenie Królestwa.
W jakim mieście Pan zamieszkuje i czym zajmuje się na co dzień?
- Mieszkamy w Daventry w East Midlands. Bardzo fajne miejsce. Na tyle duże, by mieć wszystko co potrzeba i na tyle małe, by cieszyć się ciszą i bliskością natury.
Zawodowo u mnie to trochę rollercoaster. Już po pół roku pobytu tutaj otworzyłem przedstawicielstwo firmy produkującej popularne automaty rozrywkowe do pomiaru siły. Pomimo początkowych sukcesów, prosperity w UK skończyło się wraz z kłopotami produkcji w Polsce około 2013 roku.
Później prowadziłem salonik fitness, który z kolei okazał się totalną klapą. Równocześnie dorabiałem jako kierowca ciężarówki, pracując na zasadzie samozatrudnienia. Doświadczenia te, gdzie w jednej chwili prowadzisz rozmowy biznesowe z milionerem z Florydy czy Dubaju, by jakiś czas później pracować na dwa etaty po to, by odrobić źle zainwestowane pieniądze sprawiły, że zmieniłem taktykę i zamiast gonić przysłowiowego króliczka, postanowiłem go oswoić.
Po głębszej analizie doszedłem do wniosku, że nie jestem typem biznesmena zdobywcy, a samo zarabianie dla zarabiania nie sprawia mi radości i muszę powrócić do tego, co daje mi ją naprawdę. W chwili obecnej prowadzę jednoosobową działalność transportową ze stałym kontraktowym dochodem, a w ramach realizacji przemyśleń, przywróciłem do życia moje wcześniejsze projekty, których z różnych względów wcześniej nie dane mi było realizować, a które sprawiają że jestem szczęśliwy.
Opis Pana debiutanckiej powieści jest bardzo intrygujący:
Poznaj tajemnicę, od której zależą losy świata!
Wiadomość o nagłej śmierci babci wyrywa pracującego w siedzibie NATO kapitana Henryka Sandomierskiego z codziennej rutyny jego żołnierskiego życia. Chcąc dowiedzieć się więcej na temat przeszłości członków swojej rodziny, mężczyzna odkrywa tajemnicze powiązania z polskim wywiadem działającym podczas drugiej wojny światowej. W nieoczekiwany ciąg wydarzeń, gdzie teraźniejszość przeplata się z historią, wmieszani są również zaprzyjaźniona z Henrykiem sąsiadka babci, jego przyjaciel z wojska oraz dopiero co poznana, atrakcyjna pani poseł. Wkrótce okaże się, że oni wszyscy zostali wplątani w wielką międzynarodową intrygę mającą wiele wspólnego ze śmiercią generała Sikorskiego oraz Bursztynową Komnatą…
A jakim mianem sam by Pan ją określił? Detektywistyczna? Szpiegowska? Sensacyjna? I dlaczego?
- Wszystkim po trochu. Z racji moich zainteresowań i wykształcenia, znajduje się w niej kilka różnych faktorów. Nie nastawiałem się na konkretny gatunek. Bardziej zależało mi na przekazie. Tak oto: wydawnictwo postrzega ją jako sensacyjną, ktoś inny z kolei recenzując dostrzega w niej ciekawe elementy powieści obyczajowej, inny znów przygodowej.
Skonstruowałem tę fabułę w taki sposób, aby każdy mógł znaleźć coś dla siebie.
Na okładce można znaleźć opis: "Jeszcze ciekawsza wersja Indiany Jonesa z polskimi wątkami w tle". Czy jest Pan miłośnikiem Indiany? Czy takie porównanie Panu odpowiada?
- Indiana Jones to pomysł wydawnictwa, który bardzo mi się spodobał. Zapewne wpływ na to miały artefakty, nawiązania do Biblii, Arki Noego czy Świętego Graala. Nie jestem aż takim fanem serii, ale podnoszę w książce dywagacje na temat wpływu twórców pokroju George’a Lucasa na kształtowanie się opinii publicznej. Nasze wyobrażenia o świecie, tajemnicach, skarbach, do czasu internetu bazowały w większości na hitach kinowych i bestsellerach literackich. To przecież dopiero Dan Brown podważył stereotyp Świętego Graala jako kielicha, choć on akurat powołał się na dokument, który okazał się fałszerstwem, co z kolei, sądząc po popularności "Kodu Leonarda", pokazuje jak łatwo dziś przekonać szerszą publiczność do zmiany poglądów mimo niepotwierdzonych informacji.
Jak ocenia Pan rynek wydawniczy w Polsce? Czy na przykład w porównaniu do brytyjskiego, który miał Pan okazję poznać, zauważa Pan jakieś luki tematyczne lub gatunkowe, czy też w języku polskim mamy także szerokie spektrum lektur?
- Zdecydowanie w Polsce mamy jeszcze szersze spektrum z prostej przyczyny, że mamy nasze rodzime utwory, które są niestety zbyt rzadko tłumaczone na angielski. O ile nasze wydawnictwa hurtowo promują światowe bestselery, o tyle o naszych autorach na świecie raczej mało słychać. Uważam, że nie jest tak dlatego, iż jesteśmy gorszymi pisarzami, tylko dlatego, że niestety wydawanie książek to jest biznes.
Jeżeli chodzi o luki, to w moim odczuciu brakuje klasycznych powieści. Ilość pozycji na rynku sprawia, że w utworach pojawia się coraz więcej krwi i seksu. Autorzy prześcigają się w brutalności i chcą szokować, a ja osobiście uważam, że wydawcy powinni bardziej stawiać na pozycje pokazujące dobre strony życia i walkę z problemami świata. W literaturze, podobnie jak w filmie, liczy się jednak komercyjność, więc również z tej przyczyny oba rynki bazują na innych schematach.
Czy myśli już Pan o kolejnych wydawnictwach bądź kontynuacji losów Henryka Sandomierskiego?
- Mam w planach kolejne książki. Projekt rozpoczęty "Ceną nieśmiertelności" nie jest skończony, więc można spodziewać się kontynuacji, ale czy będą to dalsze losy Henryka - to już trzeba będzie zaczekać z odpowiedzią do momentu ukazania się powieści...
Dziękuję za rozmowę i w takim razie czekamy z niecierpliwością na kolejne książki!
UWAGA KONKURS!
Osoby, które chciałyby od nas otrzymać egzemplarze książki z podpisem autora, zachęcamy do udziału w konkursie. Wystarczy wysłać do nas do 30 września email pod adres: redakcja@londynek.net, wpisując w temacie: KSIĄŻKA i podając swoje imię i nazwisko oraz adres, pod który mamy wysłać egzemplarz. Wygrywają pierwsze trzy zgłoszenia. Zwycięzców powiadomimy drogą mailową.