Menu

Kogo biją w Belfaście?

Irlandia Północna, a zwłaszcza jej stolica, Belfast, to teren postkonfliktowy. Ludność tu mieszkająca wciąż liże rany po trwającym przez 30 lat konflikcie, zwanym eufemistycznie The Troubles. Zastosowano tu politykę grubej kreski i z więzień wypuszczono tych, którzy mordowali, torturowali, wysadzali - zatem ofiary mogą na ulicy spotkać swoich katów.

To tu przyjechali Polacy. To tu mieszkają Romowie, Słowacy, Rosjanie, Litwini, Chińczycy, czekają na przyznanie azylu Syryjczycy, Sudańczycy. Do tego kotła, często nie wiedząc, gdzie są, nie znając historii.
I dochodzi do ataków na tle rasistowskim. Ofiarami tych ataków są nie tylko Polacy, choć prasa polska, co zrozumiałe, choć histeryczne, rozdmuchuje ten właśnie aspekt szerszego problemu. Atakowani są cudzoziemcy, ale najczęściej ci, którzy rzucają się w oczy z racji specyficznego ubrania czy koloru skóry. Jaki jest powód tych ataków? Wymienię najistotniejsze, które muszą współwystępować, by do ataku doszło:

1. Brytyjskie tabloidy (przypominam, że Irlandia Północna jest częścią Zjednoczonego Królestwa, nie Republiki Irlandii, jak zdarza się wciąż przeczytać czy usłyszeć w polskich mediach, ale nie tylko - ostatnio i "New York Times" coś namieszał) rozpisują się od pewnego czasu na temat inwazji imigrantów. Choć obecnie "na tapecie" są Rumuni i Bułgarzy, to nadal leitmotivem są Polacy zabierający pracę i zasiłki oraz stanowiący rzekome obciążenie szkół i szpitali wydatkami, które pokrywają rosnące potrzeby naszych rodaków.

Niezależnie od tego, jaka jest prawda (a ta często pojawia się w nietabloidach), to „Daily Mail” i jemu podobne faktoidowe publikacje kształtują świadomość bardzo przeciętnego Brytyjczyka. Tabloidy żywią się sensacją i strachem. Przeciętny Bill zajrzy chętniej do "The Sun", który mu wyjaśni spiski tego świata, niż do czegoś intelektualnie bardziej wymagającego. Podobnie jak przeciętny Polak - chętniej przeczyta Pudelka niż "Politykę". Ale rację ma ten czytelnik, który powie, że czym innym jest przeczytać coś antyimigranckiego i się milcząco z tym zgodzić, a czym innym jest wziąć kamień i cisnąć w okno imigranta. Racja. Zatem idźmy dalej.

2. Kiedy już się nastraszy dość bogate przecież społeczeństwo wizjami zmniejszenia zasiłków, zmniejszenia emerytur i wydłużenia kolejek do brytyjskiej służby zdrowia, do głosu mogą dojść tylko ci, którzy te obawy podsycają i obiecują szybkie rozwiązania, czyli populiści. W Belfaście nie tak dawno pojawiły się żółte postery nacjonalistyczno-rasistowskiej UKIP, oskarżające Polaków o zabieranie pracy w lokalnej stoczni i, co gorsza, pracodawców o płacenie Polakom więcej niż lokalnym. Nieistotne, że były to wierutne bzdury, ale jeśli się już zasiało lęk, plakaty takie tylko potwierdzają obawy, stawiają kropkę nad i. Kiedy ludzi trzyma się w niewiedzy, mnożą się oskarżenia i fobie. Kiedy rozum śpi, budzą się upiory. Co ciekawe, sami lokalni ze wschodniego Belfastu (o którym ostatnio tak dużo pisano w kontekście ataków) potwierdzają, że nie mają wiedzy, danych, co się dzieje w ich kraju. Że ponieważ politycy nie podejmują rzeczowych dyskusji o imigracji (poza wzajemnymi oskarżeniami, kto zawalił sprawę), takie postery budzą zaufanie i są źródłem jedynej wiedzy - poza tabloidami. A imigrantów postrzega się jako samo zło.

Tyle, że nawet najbardziej rasistowska partia nie zdoła przekonać człowieka, iż należy bić drugiego człowieka, jeśli jednocześnie nie będą współwystępowały inne problemy. Więc dalej.

3. Mieszkania spółdzielcze. Belfast mieszkaniami spółdzielczymi stoi. Państwo brytyjskie jest tutaj szczególnie hojne, z pewnością jest to spadek po konflikcie – w porównaniu z innymi częściami Zjednoczonego Królestwa stosunkowo łatwo jest tu otrzymać własne mieszkanie. Za symboliczny niemal czynsz.
Ale nagle w kolejce pojawili się obcokrajowcy, wypierając w niektórych przypadkach lokalnych. Są takie dzielnice Belfastu, gdzie gryzmolono napisy na drzwiach pustych domów - Locals only - to, jak wyjaśnili mi sami mieszkńcy, wiadomość dla spółdzielni mieszkaniowej, że lokalni nie życzą sobie przyznawania nowo powstałych mieszkań cudzoziemcom, biorąc pod uwagę bardzo wysokie zapotrzebowanie na domy wśród rdzennych belfastczyków. To budzi wielką niechęć i poczucie niesprawiedliwości.
Zwłaszcza wśród biedniejszych, często gorzej wykształconych mieszkańców Belfastu. Ale i to nie tłumaczy wszystkiego.

 


4. I wreszcie Polacy. Czy katolicy? Okazuje się, że wielu nie, ale faktem jest, iż taka jest percepcja niektórych lokalnych. Czy zatem Polacy są atakowami jako katolicy? Jeśli do takich ataków dochodzi, to często stoi za tym przekonanie, że Polak katolik to... republikanin. Republikanin, czyli wróg państwa brytyjskiego, bo gdyby doszło do referendum, republikanie dążyliby do zjednoczenia Irlandii Północnej z Republiką Irlandii, czyli de facto odłączenia Irlandii Północnej od Zjednocznego Królestwa. Wielu moich brytyjskich rozmówców (Brytyjczycy wciąż stanowią większość mieszkańców tej prowincji) tego się właśnie obawia, że Polacy to piąta kolumna republikanizmu.

Oliwy do ognia dolała kilka lat temu polska kandydatka do Parlamentu w Belfaście, startująca z ramienia partii republikańskiej. Palono jej postery wyborcze na stosach w coroczne protestanckie święto, nocą 11 lipca. Nie zdobyła wielu głosów, ale wrażenie zostało.

Co ciekawe, w sercu wschodniego Belfastu - tego miejsca, o którym rozpisuja się media w kontekście ataków - stoi kościół, do którego w niedzielę na mszę przychodzą tłumy Polaków. Tłumy. Parkują w miejscach niedozwolonych, przed domami lokalnych i mimo wielu prósb, by tego nie robili. I nic. Msze te prowadzone są od pięciu lat i nikt nigdy nie został zaatakowany ani przed, ani po - zatem to nie katolicyzm prowokuje ataki.

5. Rządy ulicy. Mało kto wie o tym, że w niektórych dzielnicach Belfastu i innych większych miast Irlandii Północnej funkcjonują dwa równoległe systemy prawne. Jeden, całkiem zwykły, którego ramieniem jest policja i drugi - dla Polaków abstrakcyjny, ale zupełnie oczywisty dla mieszkańców Prowincji - którego ramieniem są organizacje paramilitarne, zarówno lojalistyczne (brytyjskie), jak i republikańskie (irlandzkie). I tak w niektórych dzielnicach Belfastu dilerzy narkotykowi nie trafiają do więzień, ale przestrzela się im kolana (wcześniej jednak lojalnie uprzedzając, że jeśli się nie zaprzestanie tego procederu, grozi kara tzw. kneecappingu). W innych dzielnicach za zachowania, które ogólnie nazywa się antyspołecznymi, ramię organizacji paramilitarnych wyrzuca delikwentów z dzielnicy (zwykle dając 24 godziny na zmianę miasta).

Polacy, którzy mieszkają w takich dzielnicach (a mieszkają, bo tam jest taniej), muszą się liczyć z tym, że należy w nich przestrzegać niespisanych zasad powinnego zachowania się. Niektórzy tych zasad nie przestrzegają. Poznałam kiedyś polską rodzinę, która pospiesznie musiała się wyprowadzić z jednej takiej dzielnicy, ponieważ pan domu był damskim bokserem i bił swoją żonę. Lokalni dowiedzieli się o tym błyskawicznie, pana poturbowali, a rodzinie kazali się przesiedlić. We wschodnim Belfaście bywa, że dochodzi i do takich wysiedleń. To prawo ponadnarodowe - obejmuje ono zarówno lokalnych, jak i przybyszów. Pełny egalitaryzm.

6. Rasizm – nie da się zaprzeczyć, że mieszkają w Belfaście i rasiści. Jednak, moim zdaniem, media mocno przesadzają z generalizowaniem i przedstawianiem Belfastu jako rasistowskiej stolicy Europy. Ostatnio byłam na spotkaniu, na którym przedstawiono zastanawiające wyniki badań na temat węgierskich Romów, którzy masowo ściągnęli do Belfastu. Mają oni problemy z lokalnymi, ale, jak sami stwierdzili (badania przeprowadziła Węgierka), i tak czują się w Belfaście bezpieczniej niż w swoim kraju. Każdy, kto wie, co się w ostatnich latach dzieje na Węgrzech uwierzy, że Romowie ci z pewnością mają rację.

Niemniej, antyimigracyjne nastroje połączone z czynnikami społecznymi, biedą w pewnych dzielnicach, prawem ulicy, dziedzictwem historycznym, które uczy, że pod żadnym pozorem nie należy ufać obcemu - skutkują atakami rasistowskimi. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości.

Nie ma też wątpliwości, że ataków tych jest coraz więcej – nakładają się na nie wszystkie powyższe powody.
Nieprawdą jednak jest, że Polacy w Belfaście powinni się bać – ale faktem jest, że w niektórych miejscach Belfastu bywa niebezpiecznie. Z tym, że jest tam niebezpiecznie nie tylko dla naszych rodaków czy przedstawicieli mniejszości narodowych. Również i dla lokalnych, jeśli nie dostosują się do lokalnych zasad. Co wcale nie jest takie rzadkie.

***
Aleksandra Łojek jest publicystką, pracującą w Belfaście jako osoba wspierająca ofiary na tle rasistowskim. Nie tylko polskie.

Tekst ukazał się również na stronie natemat.pl.

Waluty


Kurs NBP z dnia 24.04.2025
GBP 5.0011 złEUR 4.2789 złUSD 3.7599 złCHF 4.5484 zł

Sport