Cookie Consent by Privacy Policies Generator website
Menu

Pierwsza przygoda. Złota jesień w kwietniu, grzany cydr i polskie pierogi. Christchurch!

Pierwsza przygoda. Złota jesień w kwietniu, grzany cydr i polskie pierogi. Christchurch!
Gdy my, Europejczycy, patrzymy na mapę świata, Nowa Zelandia wydaje się być niewielkimi wysepkami dolepionymi do brzegu Australii, gdzieś na samym końcu świata. W rzeczywistości, te "niewielkie wysepki" ciągną się przez tysiące kilometrów, a lot z Melbourne do Christchurch trwa aż trzy godziny - czyli dłużej niż większość europejskich lotów.
Reklama
Reklama

…I tylko ten koniec świata jakby się zgadza.

Tydzień w Melbourne minął mi bardzo szybko. Był 26 kwietnia, czwartek – idealny dzień, aby wyruszyć w miejsce, które od dawna było jednym z moich największych podróżniczych marzeń (Po Wyspach Owczych, Islandii i Norwegii). Nowa Zelandia! Kraj ogromnych przestrzeni. Pełen łańcuchów górskich, wulkanów, gorących źródeł i ciągnących się po horyzont zielonych pastwisk. Kraj, w którym jest więcej owiec niż ludzi i w którym nakręcono Władcę Pierścieni.

Polacy nie potrzebują do Nowej Zelandii wizy i mogą przebywać na jej terytorium do trzech miesięcy. Każdy natomiast potrzebuje bilet powrotny. Jeśli nie wiemy, kiedy będziemy wracać, można skorzystać z usług firmy, która zabukuje bilet, a potem go anuluje. (Za 9 dolarów).

Mentalnie byłam przygotowana na najgorsze mrozy. (Fizycznie nie bardzo – podróżując po Azji Południowo-Wschodniej miałam ze sobą jedynie jeden polar. W Melbourne kupiłam sweter – i to były wszystkie moje ciepłe ubrania). W Nowej Zelandii w najlepsze trwała jesień, a Mikael wspomniał, że jak przyleciał to było tylko 5 stopni. Na szczęście, to było dwa tygodnie wcześniej. Mnie Christchurch przywitało piękną, złotą jesienią. (Nie ma to jak końcówka kwietnia!)

Już za chwileczkę… Christchurch! (Fot. Magdalena Jeż)

Z lotniska do centrum kursuje autobus, ale warto przespacerować się kilkaset metrów i poczekać na niego na następnym przystanku – a cena przejazdu cudownie spada o połowę. Po drodze przez przedmieścia przyglądałam się charakterystycznej architekturze domków jednorodzinnych, ludziom którzy już na pierwszy rzut oka widać, że prowadzą zupełnie inny styl życia niż w Melbourne – od razu poczułam, że Nowa Zelandia ma dobry klimat.

Centrum Christchurch zostało w bardzo dużym stopniu zniszczone przez trzęsienia ziemi z 2010 i 2011 roku. Zawaliło się wiele budynków historycznych oraz biurowców. Zginęło 185 osób. (Była to piąta, pod względem liczby ofiar śmiertelnych, największa katastrofa w Nowej Zelandii). Do dziś niestety, centrum wygląda jak jeden wielki plac budowy, a po zmierzchu jest praktycznie wymarłe… Na miejscu zniszczonych budynków wybudowano wiele miejsc parkingowych, które w większości stoją puste…

Na szczęście nie jest do końca przygnębiająco, bo centrum Christchurch słynnie z fantastycznego grafitti i murali. Wnoszą dużo koloru i pozytywnej energii, a niektóre z nich to prawdziwe dzieła sztuki! Warto choć jedno popołudnie poświęcić na spokojny spacer i odkrywanie kolejnych prac.

Fantastyczne murale w centrum miasta (Fot. Mikael)
(Fot. Mikael)

Po zameldowaniu się w hostelu, poszłam spotkać się z Mikaelem. Spotkaliśmy się w Ogrodach Botanicznych – które są moim ulubionym miejscem w Christchurch. Dotarłam tam na zachód słonca – więc co prawda nie zobaczyłam wiele, ale odwiedziliśmy ogród różany i wąchaliśmy róże w ciemności i to też było fajne doświadczenie. Potem poszliśmy pochodzić po cichym centrum. Znaleźliśmy uroczo oświetlony nastrojowymi światełkami bar na świeżym powietrzu, gdzie wypiłam pierwszy w życiu grzany cydr. Był przepyszny.

Złota, nowozelandzka jesień! W kwietniu (Fot. Mikael)
Ogrody Botaniczne – moje ulubione miejsce w Christchurch. Wstęp do ogrodów jest bezpłatny. (Fot. Mikael)
Cisza i spokój – jak w niemal całej Nowej Zelandii! (Fot. Mikael)
Bezchmurne niebo i słońce - Nowa Zelandia powitała mnie pogodą idealną! (Fot. Mikael)
Ogród różany, który odwiedziłam po zmroku. (Fot. Mikael)

Następny poranek był niezapomniany z tego względu, że po raz pierwszy od stycznia sama przygotowalam śniadanie. W hostelach Azji Południowo-Wschodniej nie ma kuchni udostępnionej dla gości – gotowanie nie ma sensu, bo taniej wychodzi kupienie jedzenia od sprzedawcy na ulicy lub w taniej restauracji, niż kupienie składników w supermarkecie. O ile się jakikolwiek supermarket znajdzie. Jeśli nie – zostaje lokalny sklepik i targowanie się, do czego nigdy nie miałam ani serca, ani umiejętności. W Nowej Zelandii natomiast, z przyprawiajacymi o palpitacje serca cenami, dobrze wyposażona kuchnia to marzenie każdego podróżnika.

Co prawda śniadanie które przygotowaliśmy nie było wykwintne, ale smakowało wspaniale. (Placki bananowe – dojrzałe banany rozdziabuje się widelcem, dodaje jajka, mąkę dla konsystencji, siup na patelnię – i gotowe). Ponieważ zapowiadał się długi dzień, zrobiłam też swoje ulubione kulki mocy. (Roztapia się miód z masłem orzechowym, dodaje pokrojone orzechy i suszone owoce, koniecznie morele i żurawinę, oraz nasiona chia. Potem dodaje się platki owsiane, formuje kulki – siup do lodówki i gotowe!)

Szczególnie na Końcu Świata tęsknię za rodziną i przyjaciółmi!

Dzień zapowiadał się długi dlatego, że musieliśmy zdobyć ciepłe ubrania. Po przygodach w Azji towar niezwykle deficytowy, a pilnie potrzebny. W tym celu wybraliśmy się do trzech charity shop, czyli takich lumpeksów, w których oprócz ubrań, można kupić praktycznie wszystko. W pierwszym kupiłam ciepłą bluzę oraz dwa swetry 100% wełny merino. W drugim kupiłam czapkę z napisem New Zealand. W trzecim zrobiłam interes życia! Za poręczny rondelek, parę ciepłych rękawiczek oraz niewielki, bardzo ostry nóż zapłaciłam cztery dolary.

Rondelek był nam potrzebny, bo w planach mieliśmy dużo chodzenia po górach. A w górach Nowej Zelandii nie ma luksusów: każdy musi nosić swoje jedzenie i sprzęt, by to jedzenie ugotować. Kupiliśmy więc butlę z gazem, zapalniczki, zestaw plastikowych talerzy i miseczek, pojemniki na żywność, nawet szczotkę do mycia naczyń.

Potem pojechaliśmy do Kathmandu – jest to sieć nowozelandzkich sklepów outdoorowych. Kupiliśmy po parze bardzo porządnych butów trekkingowych (i płakaliśmy, jak za nie płaciliśmy). Ja kupiłam śpiwór – bardzo fajny, przeceniony z 259 dolarów na 75 tylko dlatego, że był różowego koloru. Nie mogłam w to uwierzyć i zapytałam sprzedawcę dwukrotnie, czy naprawdę jest przeceniony tylko dlatego, że ma różowy kolor. Ale tak. Była wersja zielona, dostępna w regularnej cenie.

Mikael kupił swój śpiwór tydzień wcześniej i nie wyszedł na tym dobrze, bo jego kosztował 95 dolarów, a był znacznie cieńszy. Ale przynajmniej nie był różowy.

W Mac Pac, innej popularnej sieciówce ze sprzętem outdoorowym, kupiliśmy butelki na wodę. Był to jeden z naszych najlepszych zakupów – woda w Nowej Zelandii jest bardzo dobrej jakości. Wszędzie są fontanny z wodną pitną, a w górach można pić wodę prosto ze strumienia. Przez cały pobyt w kraju kiwi nie musieliśmy więc kupować wody w plastikowych butelkach.

Na sam koniec odwiedziliśmy Pac ‘n Save – jeden z najtańszych supermarketów. Ceny jedzenia w Nowej Zelandii są raczej wysokie – a już szczególnie dla biednych, bezrobotnych backpackerów przywykłych do cen z Azji Południowo-Wschodniej. Smutek przy kasie rozjaśniała jednak zawartość koszyka. W końcu mogłam kupić świeże mleko i żółty ser! Porządne masło orzechowe! Prawdziwy miód! Lody!

Po drodze przez centrum trafiliśmy na odbywający się w piątki market ze street foodem. Ku mojemu zdziwieniu, ujrzałam truck sprzedajacy… polskie pierogi. Pierogi lepiła i sprzedawała polska para, która wyemigrowała do kraju Kiwi kilkanaście lat temu. Ucieliśmy sobie z nimi dłuższą pogawędkę. Mikael spróbował polskich pierogów po raz pierwszy w życiu (ruskich, z kapustą oraz z grzybami) i stwierdził, że dobre. Ale ja stwierdzam, że jednak mama robi duuużo lepsze. Może kwestia sera, polskiego twarogu to mimo wszystko, w Nowej Zelandii ze świecą szukać.

Nastepnego dnia była sobota. A sobota to najlepszy dzień na nową przygodę! Dlatego mimo że padało, wybraliśmy się na nową przygodę.

W deszczu. 

Blisko 400 km dalej.

Do Dunedin…

Autostopem!  

Więcej przygód z Końca Świata już wkrótce. Polub mój Facebook Page, aby być na bieżąco!  

www.upandhere.rocks – czyli Polka w podróży solo po Azji Południowo-Wschodniej. Opisy, zdjęcia, przydatne informacje, ciekawostki. Zapraszamy na bloga.

Twoja ocena:

Już zagłosowałeś!

Aktualna ocena: 3.5 / 4

Reklama
Reklama

Waluty


Kurs NBP z dnia 25.04.2024
GBP 5.0427 złEUR 4.3198 złUSD 4.0276 złCHF 4.4131 zł
Reklama

Sport


Reklama
Reklama