Cookie Consent by Privacy Policies Generator website
Menu

Krajobraz po bitwie

Krajobraz po bitwie
To wyjątkowe wybory w USA - nie tylko ze względu na rekordową frekwencję... (Fot. Getty Images)
W środę wieczorem 4 listopada zamarłem z przerażenia. Mimo poprzednich sondaży Floryda zagłosowała za Trumpem. Trump prowadzi w wynikach głosowania w Pensylwanii, a nawet w Wisconsin, gdzie sondaże zapewniały, że Trump ma przegrać. Czułem się tak fatalnie jak kiedyś na wieść o stanie wojennym, czy po usłyszeniu wyniku brytyjskiego referendum o Brexicie.
Reklama
Reklama

Czekałem z napięciem już na ten "Dzień Wyzwolenia", który zapowiadałem w poprzednich felietonach i zapowiadały wszystkie czołowe sondaże amerykańskie. Miało być druzgocące zwycięstwo Demokratów i Joe Bidena. Przecież drugi raz nie pomylą się jak cztery lata temu. Miałem nadzieję na pełne przebudzenie Ameryki z koszmaru ostatnich czterech lat,  kiedy grubiański Potus* deptał po demokratycznych ideałach elit naukowych, mniejszości narodowych i podważał światowy układ amerykańskich sojuszy.

Rozum ostrzegał mnie, że te sondaże mogą się mylić i że mimo wielkiej przewagi Demokratów na zachodnim i północno-wschodnim wybrzeżu Ameryki, wielkie połacie Ameryki w wiejskich stanach zachodnio-centralnych i południowych nie obdarzyły zaufaniem miejskich elit i utożsamiały się z populistycznymi hasłami Trumpa. Wiedziałem, że często sondaże mają trudności w dostępie do tych wyborców i że zawsze pewien procent głosów antyinstytucyjnych umknie uwadze ankieterom. Pamiętałem też wiadomość sprzed dwóch tygodni, że Republikanie masowo rejestrowali się z dwa razy większą częstotliwością niż Demokraci w Pensylwanii i Arizonie. Ale tego pierwszego wieczoru po wyborach zaskoczyło mnie, że sondaże myliły się aż do tego stopnia.

Przy tej paraliżującej niepewności Donald Trump ogłosił się zwycięzcą i nawoływał, aby komisje jeszcze liczące głosy zaprzestały dalsze liczenia. Ogłaszał, że wszystkie głosy załatwiane korespondencyjne są podejrzane, a więc a priori sfałszowane. Tablice stanów z zaliczonymi głosami wskazywały wówczas 214 punktów dla Trumpa, a 243 dla Bidena, ale do magicznej cyfry 270, wskazującej zwycięstwo jednej czy drugiej strony, było jeszcze zbyt daleko. Temperatura wypowiedzi obydwu stron rosła przy tej niepewności, a zwolennicy obydwu stron gotowi byli uwierzyć w cokolwiek sprzyjające im media, podcasty czy portale społeczne podpowiedzą. Wszelkie opinie wygłaszane na ulicy czy w prywatnych stronach internetowych w tym okresie powyborczym tworzyły mglistą zasłonę, w którym słychać było tylko odgłosy przedwyborczych starć.

Administracje na szczeblu stanów odpowiedzialne były za liczenie głosów w każdym okręgu wyborczym i nie słuchały nawoływań szalejącego prezydenta - nawet jeżeli były to stany republikańskie. Lecz naciski na nich były ogromne. Najbardziej zagorzały zwolennik prezydenta, Rudy Giuliani, wręcz z wściekłą pianą na ustach, przypominał że w Pensylwanii zostało już tylko 15% niepoliczonych głosów, a wyniki policzonych głosów wykazywały wciąż większość dla Trumpa. Domagał się natychmiastowego przerwania w liczeniu.

Naród amerykański jest spolaryzowany jak nigdy dotąd. Albo jesteś za Trumpem, albo jesteś jego "wrogiem"... (Fot. Getty Images)

Zresztą w Pensylwanii zarządzono już wcześniej, że komisje wyborcze przyjmą nawet spóźnione listowne głosy - o ile znaczki będą ostemplowane datą z przed 3 listopada, ale to już samo w sobie było nie do przyjęcia dla Giuliani, który nanosił już poprzednio skargę w tej sprawie do Sądu Najwyższego. Sąd już dwukrotnie tę skargę odrzucił, ale nie było wykluczone, że po trzecim złożeniu wniosku Sąd, wzbogacony dostępem jeszcze jednego nowo wybranego (przez Trumpa) sędziego, mógłby ewentualnie zmienić decyzję i wszelkie głosy wysłane pocztą w tym stanie mogłyby być unieważnione. Republikanie chełpili się bajeczką, że wszystkie karty do głosowania w Pensylwanii uzyskały specjalny znak wodny, tak że przy ponownym sprawdzeniu wszystkich głosów okazałoby się ile będzie fałszywych głosów podłożonych przez Demokratów. Była to już paranoja, a nie polityka.

Joe Biden zwołał publiczne zebranie swoich zwolenników, aby spokojnie oświadczyć, że każdy głos ma być liczony, nawet jeżeli ma to potrwać jeszcze tydzień. Przed budynkami zajętymi dalszym liczeniem głosów zjawiały się zorganizowane już grupy demonstrantów z transparentami. Jedni wołali o zaprzestania głosowania, a drudzy o kontynuację. Komentarze w mediach zmonopolizowali teraz specjaliści od prawa wyborczego i konstytucji. A losy najpotężniejszego narodu, i tym samym losy świata, wisiały na włosku. Wielu amerykańskich zwolenników Bidena i sympatyków za granicą obawiało się przegranej i przestało oglądać telewizję.

W następnym tygodniu, gdy rozejrzałem się przezornie po polu bitwy, sytuacja znacznie się poprawiła. Według mediów mainstreamowych, łącznie z prorepublikańskim Fox News, Joe Biden przekroczył już magiczną barierę 270 głosów, bo uzyskał 279 głosów (wciąż tylko 214 głosów dla Trumpa). A więc zdobył strategicznie kluczową Pensylwanię i również Nevadę, a wcześniej Wisconsin i Michigan. Zapowiada się, że w całym państwie Biden prowadzi mając niemal 75 mln głosów do 71 mln dla Trumpa. Jest to największa ilość głosujących w historii USA. Joe Biden, już jako prezydent-elekt, przemówił w swoim małym miasteczku Wilmington "urbi et orbi”, informując Amerykanów, jak i cały świat, że przyjmuje przekazany mu mandat, że będzie szukał wszędzie zgody i współpracy bilateralnej z opozycją aby pogodzić i uspokoić naród -  i że zabierze się w pierwszej kolejności do systematycznego planu pokonania Covidu. Przy jego boku wystąpiła pierwsza w historii kobieta wiceprezydent elekt, prawniczka Kamala Harris, córka hinduskiego profesora i jamajskiej nauczycielki.

Biden uzyskał już gratulacyjne przesłania od większości liderów demokratycznego świata, jak Kanady, Wielkiej Brytanii, Izraela, Niemiec, Francji, Japonii czy Indii. Ale wcześniejsi autokratyczni współpracownicy Trumpa jak Putin, Bolsonaro, Orban, Erdogan, król saudyjski czy Kim Dżong Un nie pokwapili się z gratulacjami. Prezydent Chin też milczał. Najwyższy przywódca Iranu, Ali Chamenei, potępił obydwu kandydatów jako symbol upadku skorumpowanej Ameryki. A pośrodku wsunął się nasz prezydent Andrzej Duda, który przysłał gratulacje, ale tylko "za udaną kampanię wyborczą". Państwowe media państw autorytarnych wykpiwały stan paraliżu w wyborach amerykańskich powtarzając za wspólnikami Trumpa, że nastąpiły oznaki masowej defraudacji w liczeniu głosów. Tym szyderczym opisom wtórowała też Kurskiego TVP, cytująca propagandowe organy rosyjskie i skwapliwie tylko podająca dotychczasowe wyniki jako prowizoryczne.

Joe Biden - według wstępnych wyników - zyskał spora przewagę nad Trumpem. Ale Republikanie nie chcą się z tym pogodzić. (Fot. Getty Images)

Co prawda Trump nie poddaje się, zapowiada wciąż wprowadzenie pozwań przeciw wynikom przed ośmioma sądami stanowymi. Oscyluje między Białym Domem a polem golfowym na Florydzie. Rzeczywiście duża część elektoratu nie przyjmuje jeszcze wyników wyborów. "Biden to nie mój prezydent" - powtarza wiele napotkanych republikańskich demonstrantów. Wierzą w zupełnie inny schemat informacji zgoła niepodobny do rzeczywistości. Odrzucają uporczywie wszystko, co masowe media głoszą, słuchając wciąż głosu osaczonego prezydenta

Nie jest wykluczone, że prezydent wytrzyma tak aż do spotkania Kolegium Elektorów 16 grudnia, bo ich orzeczenie powinno być ostateczne. Będzie liczył na skuteczne wyniki odwoływań sądowych, a ostatecznie skargę do Sądu Najwyższego, gdzie ma przewagę. I nie można odrzucić możliwości, że ten stan niepewności może wymagać ponownego liczenia głosów w pewnych stanach. W stanie Georgia to już ma miejsce. Ta nieufność do wypowiedzi mediów jest głęboko zakorzeniona. Jest wykorzystana, ale nie stworzona, przez Donalda Trumpa, i wynika z głębokiego przeświadczenia zdemoralizowanych mas że, przy obecnych nierównościach społecznych, elity finansowe okradły ludzi prostych z pieniędzy, a elity intelektualne z wolności wyrażania swoich poglądów.

Wiadomo, że przy tak dużej różnicy głosów między kandydatami ewentualne ponowne przeliczenie nie zmieniłoby wyniku. Świat demokratyczny, większość elektoratu amerykańskiego, a nawet ważni Republikanie jak były prezydent George Bush, przyjmują wyniki wyborów. Prezydent elekt Biden przygotowuje się do objęcia prezydentury 20 stycznia. Wyznacza swój team i szykuje swoje plany na przyszłość. Prawdopodobnie będzie musiał współpracować z Senatem zdominowanym przez wrogą mu większość Republikanów, którzy przez ostatnie cztery lata identyfikowali się z chaotyczną polityką jego poprzednika i zawetowali impeachment prezydenta. Dlatego będzie musiał zrezygnować ze swoich bardziej radykalnych przyrzeczeń wyborczych.

Bidenowi będzie zależało na pokonaniu wpierw wirusa, który dotychczas uśmiercił przeszło 270 tys. mieszkańców i zakaża 100 tys. mieszkańców dziennie. Chce udostępnić wszystkim obywatelom darmowe testowanie i wymagać powszechnego noszenia masek publicznie. Planuje przeprowadzić ambitny pakiet projektów do stymulacji przemysłu i usług zamrożonych przez lokalne lockdown. Niestety, te plany będzie musiał przygotować z prywatnych źródeł finansowych, bo szef urzędu od administracji przejściowej nie uznał jeszcze jego zwycięstwa. W polityce zagranicznej chce przywrócić członkostwo Międzynarodowej Organizacji Zdrowia, przyłączyć się znów do paryskiej umowy w walce ze zmianami klimatycznymi, zatwierdzić stabilność NATO, powrócić do współpracy z Unią Europejską i ponownie przejąć amerykańską tradycyjną rolę czempiona swobód obywatelskich w wolnym świecie.

Kamala Harris będzie pierwszą kobietą na stanowisku wiceprezydenta USA. (Fot. Getty Images)

Mimo obecnego tymczasowego chaosu w Stanach Zjednoczonych wyraźnie wyłania się nowy porządek. Zarówno rząd brytyjski, borykający się w daremnym konflikcie z Unią Europejską, i rząd polski, zachłystujący się swoim radykalnym antyliberalnym programem, będą musieli się dostosować do nowej rzeczywistości bez Trumpa - a ta rzeczywistość nie będzie sprzyjać ich obecnym zamiarom.

*Potus - amer. potocznie: President Of The United States

DISCLAIMER: Stwierdzenia i opinie zawarte w tym artykule odzwierciedlają poglądy Autora i nie reprezentują stanowiska redakcji Londynek.net 

Twoja ocena:

Już zagłosowałeś!

Aktualna ocena: 3.05 / 19

Reklama
Reklama

Waluty


Kurs NBP z dnia 01.05.2024
GBP 5.0598 złEUR 4.3213 złUSD 4.0341 złCHF 4.4217 zł
Reklama

Sport


Reklama
Reklama