Czy Wielka Brytania jest wciąż wyspą szczęśliwości? (Cz. 2)
W pierwszej części poznaliśmy historię Agnieszki i Daniela oraz Marzeny i Sławka.
Dzisiaj naszymi bohaterami są Justyna i Sebastian, którzy mieszkają w pięknym, przestronnym domku z ogródkiem w malutkiej mieścinie Camborne. Kupili dom dwa lata temu, urządzili go gustownie i przyjemne, widać tu pomysłowość i zaradność. W ogródku dużo kwiatów i krzewów.
Czy Wielka Brytania jest dla was wyspą szczęśliwości?
Sebastian: - Dobrze wiesz, że nie ma nigdzie wyspy szczęśliwości, wszędzie jest coś. Tu jest lepiej, jest łatwiej finansowo. Teraz Polska dogania ich. Ale gdzie jest problem to w organizacji kraju, czyli administracja, tu policja idzie rano i się uśmiecha do ciebie. W Polsce się mówi „Panie władzo”, ale jaka to władza oni są służącymi, którzy mają służyć. Tu policja naprawdę służy tobie. Tu policja ci mówi "dzień dobry" na ulicy. Bierze z moich rąk śmieci, bo nie mogę śmietnika znaleźć.
Gdy idziesz do urzędu, jak się pomylisz to nie ma sprawy oni są pomocni, biegają, żeby ci pomóc, a w Polsce niezadowoleni, bo przyszedł klient i im przeszkadza. W Polsce jak się opóźnisz z opłatami, to ci przysyłają karę. Jak nie możesz zapłacić 100 zł, to ci przysyłają drugie 100 jako karę. Przecież to głupie. A tu dostajesz list, że jak nie możesz zapłacić, to nas poinformuj, my ci pomożemy. Nie wbijają głębiej w dług, bo państwo jest dla obywatela, i tu tak to działa. A nie obywatel dla państwa.
Pewnie, że mają swoje minusy i tutaj.
Jak wyglądała wasza sytuacja finansowa w Polsce?
Sebastian: - Na początku stałem bardzo dobrze, miałem firmę zajmującą się transportem międzynarodowym i myślałem, że Pana Boga za nogi chwyciłem. Ale później zmieniły się rządy, zaczęło się zmieniać prawo, przepisy, ropa podrożała, frank się zmienił. Ja miałem leasingi we franku. To wszystko tak oszalało, że z człowieka którego stać było na wiele, zostałem po prostu łachmytą. Mój kierowca chodził w nowych butach, a ja obdarty chodziłem. Wpadłem w długi, bo firmy przestały mi płacić. Ja się wściekałem na te firmy, ale później zrozumiałem, że mi nie zapłacili, ale im też ktoś nie zapłacił. I to taki efekt domina.
Koniec końców skończyłem z długami. Nie miałem wyjścia. Szukałem cokolwiek, żeby wyjechać i zarobić. W stresie, depresji potężnej, zadzwoniłem do kumpla, którego znałem kupę lat, a który mieszkał w Anglii. Powiedział, że oddzwoni. Nie wierzyłem, ale zadzwonił. Powiedziałem mu o swojej sytuacji. On na to, że może mi pomóc, ale przejdziesz tutaj piekło - ostrzegał mnie: "nie myśl, że tu jest jakiś raj. Ten raj to musisz sam sobie wyrąbać".
Z Prowidenta pożyczyłem pieniądze, żeby na bilet mieć. Justyna została w Polsce, a ja jej co tydzień słałem pieniądze, żeby spłacała. Nie miałem innego wyjścia.
Przyjechałem z dwoma torbami, w jednej miałem szklankę, łyżeczkę itp. wszystko po jednej, dwa garnki. Miałem 20 funtów w kieszeni i w drugiej torbie dwie butelki wódki i dwie sztangi fajek, bo kolega powiedział, przywieź to ci to sprzedam, będziesz mieć na początek. Przyjechałem autobusem na Victorię i stamtąd miałem autobus do Kornwalii.
Przyjechałem na karawany i jak ja to zobaczyłem, tych Polaków, wszyscy pili i do dziś tam są, choć minęło już 6 lat. Całe ich życie polega na piciu, idą pracować na pole, kłócą się, kto ma pracować, a kto nie, kto ma lepszą pracę i tak się tam toczy to życie cały czas.
Kolega załatwił mi robotę na polu - było ciężko, bo nie zawsze ta praca była. Kolega poradził mi: "Popatrz na nich, to co dla nich jest sufitem dla ciebie musi być podłogą, inaczej zginiesz tutaj".
Justyna: - To były nasze najgorsze lata...
Sebastian: - Oprócz kolegi nie mieliśmy nikogo tutaj, na kogo moglibyśmy liczyć. Praca na polu raz była, a raz jej nie było, kłócili się wszyscy o godziny. Inny Polacy zniechęcali nas do pozostania w Anglii, bali się, że im robotę zabierzemy. Nie dałem się, bo ja tu przyjechałem wygrać.
Ale przeżyłem piekło, nie widziałem syna, kiedyś na skype jak z nim rozmawiałem obok mnie siedział syn ludzi, z którymi mieszkałem w karawanie i mój syn powiedział: "co, znaleźliście sobie innego chłopca?". Myślałem, że mi serce pęknie. Ale pracowałem ciężko i odkładałem każdy grosz, żeby móc wynająć normalne mieszkanie. Śmiali się ze mnie, że za 5 funtów to cały tydzień przeżyję. Z pola można było wziąć ziemniaki czy inne warzywa, więc na okrągło jedliśmy frytki czy placki ziemniaczane, makaron za 20 pensów i do tego sos pomidorowy. To, co najtańsze. Reszta kupowała piwo, ja też bym chciał się napić, ale miałem cel: ściągnąć rodzinę.
Po półtora miesiąca dojechała do mnie Justyna.