Gdy jechałam na Koh Chang, miałam głębokie postanowienie, że zatrzymam się gdzieś na wschodnim krańcu wyspy. Tym najbardziej odległym, najspokojniejszym, najsłabiej zaludnionym. Że poranki będę spędzać na medytacji, a wieczorami samotnie kontemplować zachody słońca. Oczywiście, jak to w moim życiu często bywa, stało się totalnie odwrotnie. więcej