Upiory przeszłości
Było to moje pierwsze zderzenie z antyżydowską patologią, która wybuchła 2 lata później w osławionej kampanii antysyjonistycznej kierowanej przez komunistyczne władze.
Moje wychowanie patriotyczne na łonie harcerstwa i domu rodzinnego w Londynie zupełnie nie przygotowało mnie na to, żeby usłyszeć takie zdanie. Tu w Anglii, w szeregach powojennej emigracji niepodległościowej, nie odczuwałem tych negatywnych nastrojów. Myślę, że wynikało to częściowo z solidarności powojskowej, gdzie każdy żołnierz we wspólnej walce o Polskę mógł polegać na swoich kolegach - niezależnie od ich pochodzenia czy poglądów, a częściowo z otoczenia brytyjskiego środowiska, gdzie stosunki z Żydami miały już zupełnie inny charakter niż w Polsce. Poza świadomością o zagładzie Żydów w obozach śmierci w Polsce, na temat żydowski nie mówiło się wiele. Dlatego nasze pokolenie przyjmowało za dobrą monetę zasadę, że w Polsce "nie było antysemityzmu”. To się okazało jednak naiwnością.
Teraz już wiemy, że było dużo więcej różnorodności w nastrojach wobec Żydów w przedwojennej i powojennej Polsce, i dowiedzieliśmy się o głębokim zakorzenionym antysemityzmie w pewnych warstwach społeczeństwa - szczególnie wśród wiejskich parafii, jak również w kręgach akademickich. Wiemy o bojkocie żydowskich sklepów, o zabronionych ławkach dla studentów żydowskich i o kontrowersyjnej uchwale Sejmu z roku 1938 o woluntarystycznej repatriacji wszystkich Żydów z Polski. Nastroje antyżydowskie były szerokie, ale nie były powszechne, i wielu wybitnych Polaków przeciwstawiało się temu antysemityzmowi w swoim środowisku.
Wiemy, że w czasie wojny wiele polskich rodzin z wielkim ryzykiem osobistym ukrywało Żydów, że AK posiadało swoją unikalną organizację Żegota, która organizowała ochronę i ucieczki dla tysiący Żydów, że polskie sądy podziemne skazywały szmalcowników zdradzających Żydów na karę śmierci, i że polski rząd londyński niemal jedyny trąbił na cały świat prawdę o zagładzie Żydów.
Ale wiadomo teraz, że nie wszyscy Polacy w czasie wojny byli aniołami czy bohaterami. Zresztą każdy kraj ma nie tylko aniołów czy bohaterów; ma również swoich obojętnych, i swoich tchórzy, i zbrodniarzy. Polska nie była inna. Teraz rozumiemy psychologiczne skutki tego, że po klęsce wrześniowej zaczął się okres upokorzeń i terroru dla Polaków, kiedy legalny rząd nie urzędował już na terytorium Polski. Autorytet władz podziemnych był o dużo słabszy na wsi, a nauka Kościoła o miłości bliźniego nie zawsze była przestrzegana. W obliczu terroru narzuconego przez siejącego nienawiść okupanta panowała na polskiej wsi względna samowola - raz gorsza, raz lepsza - gdzie indywidualni chłopi lub całe wioski, często już zdeprawowane tym nieustającym wielkim strachem i walką o byt, radziły sobie jak mogły walcząc o utrzymanie swojego świata nacechowanego nędzą i głodem.
A kontakt z uciekinierami żydowskimi to właśnie nie był ich świat. To byli obcy. Dla wielu pobożnych chłopów to byli ci, co zabili Chrystusa. Dla biedoty wiejskiej to byli ci, którzy zmonopolizowali wiejskie sklepy czy administrowali majątki ziemskie, a teraz zjawiali się głodni uciekając z miejskich gett, gdzieniegdzie rabując, aby żyć. Posiadając taki balast uprzedzeń trudno się nie dziwić, że w tych głuchych lasach kontakt polskich chłopów z żydowskimi uchodźcami czasem kończył się brakiem tej chrześcijańskiej miłości bliźniego. Ale uprzedzenie nie oznacza od razu popełnienia zbrodni.
W ostatnich 20 latach wydano szereg książek, które starały się ocenić ten mroczny okres naszej historii. Były książki oskarżycielskie, które równały zachowanie Polaków z współudziałem w Holocauście; inne starały się nas wybielić, wykazując że niemal każda zbrodnia przeciwko Żydom wynikała wyłącznie z nakazu hitlerowskiego okupanta. Te ostatnie uzyskiwały imprimatur Instytutu Pamięci Narodowej, który - zupełnie niepotrzebnie - wprowadził element nacisku prawnego, aby zachować rzekomą patriotyczną poprawność narracji historycznej. Rzetelni naukowcy starali się lawirować pomiędzy tymi dwoma obozami szukając prawdy, mając świadomość, że ich wysiłki nie zawsze będą doceniane przez wszystkich Polaków. Nie powinno się pisać historii kierując się tylko agendą tworzenia albo mitem zbiorowej przestępczości narodu czy zupełnej jego niewinności.
Z tym nastawieniem przeczytałem ostatnio książkę wydaną w tym roku po angielsku "The August Trials – The Holocaust and Postwar Justice in Poland”, autorstwa Andrew Kornblutha. Czułem się zmuszony do tego, gdy przeczytałem pochwalną recenzję w londyńskim "Jewish Chronicle”. Oceniano w niej polskie społeczeństwo jako niezależnych współautorów Holocaustu, którzy przeprowadzali zorganizowaną czystkę etniczną Żydów niezależnie od Niemców - i że to rzekomo rozpoczętą już w 1935 roku! Czy naprawdę nie widziano inwazji na Polskę przez Rzeszę Niemiecką w roku 1939 jako ważnej cezury w tej błędnej narracji? Napisałem spokojny, ale stanowczy list do redakcji pisma wyjaśniając te bzdury, ale niestety nie został wydrukowany.
Chciałem sprawdzić, czy recenzja słusznie oddała duch książki. Wiedziałem, że autor zagłębił się w protokołach najpierw Sądów Specjalnych, które powstały w sierpniu 1944 roku w Lublinie, a potem w zapisach Sądów Apelacyjnych i Sądów Okręgowych, które trwały do 1956 roku. Sądy te działały na podstawie dekretu o wymiarze kary stworzonej dla "hitlerowsko-faszystowskich zbrodniarzy”, nieco później złagodzonego, w którym na początku niemal każdy przykład współpracy miał być karany w sposób drakoński, czyli dosłownie karą śmierci. Autor ocenia, że ten dekret powstał z chęci uzyskania społecznej aprobaty dla narzuconych władz sowieckich i dlatego te specjalne sądy powołały dla wierzytelności autentycznych przedwojennych sędziów i prokuratorów.
Okazuje się, że wielu z tych sędziów było nawet antykomunistami, którzy jednak czuli obowiązek udziału w procesach autentycznych zbrodni używając legalnych procedur przedwojennych. Odróżnia to zjawisko od sądów kapturowych, które wprowadziła bezpieka do torturowania i likwidacji zbrojnego podziemia i powojennej opozycji. Te sądy specjalne miały z początku wielkie poparcie w społeczeństwie, szczególnie przy skazaniu głównych zbrodniarzy niemieckich i jawnych zdrajców odpowiedzialnych za masowe zbrodnie popełnione przeciw Polakom. W pierwszych trzech latach sądów specjalnych złożono 55 tysięcy skarg, ale wydano tylko 3 954 wyroków, z których 721 było wyrokami śmierci, a w następnych dwóch latach - do 1949 r. - w sądach okręgowych było 4 052 wyroków, w tym 559 wyroków śmierci.
Autora najbardziej interesują szczegóły rozpraw dotyczących zbrodni popełnionych przez Polaków wobec Żydów. Ale wśród zbrodni wyłącznie przeciw Żydom wypadło w tym okresie tylko 213 rozpraw i 110 wyroków. Wyroków śmierci było 20. Szczegóły podane w tych sądach brzmią autentycznie. W większości oskarżeni nie zaprzeczają, że takie zbrodnie miały miejsce. Czasem odwoływali poprzednie zeznania, rzekomo wymuszone w brutalny sposób przez milicję czy bezpiekę. Bronią się dla przykładu tym, że to nie oni, ale że ktoś inny w wiosce wykonywał zbrodnię; że nie wiedzieli iż wydając Żydów Policji Granatowej czy Niemcom skazują ich na śmierć; że złapano Żydów, najczęściej dzieci, na rabunku (np. marchewek), a więc jakby zwalczali przestępstwa; a najczęściej że sami sprawcy mają duże zasługi jako byli uczestnicy Powstania Śląskiego, czy obrony Warszawy, czy nawet jako członkowie powojennej Milicji Obywatelskiej. Ten ostatni argument szczególnie trafiał do sędziów jako uzasadnienie złagodzenia kary np. od dziesięciu lat więzienia do trzech, lub w ogóle do uniewinnienia. Sądy na ogół wykazywały banalność powodów tych zbrodni, które jednak zawsze kończyły się zabójstwem Żyda, ale poszczególne sprawy świadczyły też o wyjątkowym sadyzmie niektórych sprawców. Kornbluth przypomina, że żydowskich świadków wydania czy zabicia Żydów było mało i że sami wieśniacy kryli się nawzajem, rozpraszając winę za poszczególne zbrodnie na całą wioskę.
Detale poszczególnych spraw brzmią przekonywująco, ale były to informacje wybiórcze. Nie można oceniać społeczeństwa wyłącznie na obserwacjach poczynań w salach sądowych. Lecz na podstawie tych poszczególnych świadectw Kornbluth wysunął tezę, że polscy chłopi wykonywali masową zagładę ("crowdsourcing genocide”) tych Żydów, którzy uniknęli jej z rąk niemieckich. Tłumaczy to nie jako kolaborację z okupantem, ale jako ich polski patriotyzm! Nawiązuje do przedwojennego antysemityzmu w Polsce jako okresu wstępnego do wykonania tej zagłady.
Nic takiego nie udowodnił i okazał się jednym z tych historyków żydowskich, którzy przekręcają fakty, aby oczerniać cały naród polski. Zaprzecza sam sobie, bo przyznaje, że te morderstwa które nastąpiły, były nakazane czy zachęcali do nich okupanci niemieccy oraz umożliwiano ich wykonanie poprzez mechanizm administracyjny aparatu terroru wprowadzonego przez Niemców. Indywidualni chłopi czy osiedla wiejskie mogły wykazywać większą czy mniejszą inicjatywę w tropieniu Żydów, ale trudny mieli wybór moralny, bo nie wykonując takich zadań narażali swoją wioskę czy rodzinę na pacyfikację odwetową. Niezabijanie Żydów, na których się trafiło w lesie i ukrywanie ich było aktem ogromnej odwagi osobistej, na skutek której wiele rodzin polskich po prostu ginęło.
Mimo podejrzliwości i uprzedzeń chłopstwa polskiego wobec Żydów - zarówno z powodów religijnych, jak i klasowych - i mimo wyraźnych dość szerokich zapisanych przykładów poszczególnych zbrodni na różnych terenach okupowanej Polski, tu nie było żadnego polskiego zorganizowanego planu zagłady i żadnego mechanizmu w skali krajowej czy wojewódzkiej, aby takie masowe czystki przeprowadzać. Nie można tego porównywać na przykład do zorganizowanych czystek Polaków przez UPA na Wołyniu.
Autor w swoich analizach antysemityzmu w Polsce nie podaje całokształtu wojennych losów Żydów w Polsce i nie bierze pod uwagę ogromnego wysiłku znacznej części społeczeństwa w zorganizowanym ratowaniu Żydów, wymagającym nadzwyczajnej odwagi i poświęcenia. W końcu bez inwazji niemieckiej nie byłoby w ogóle Holocaustu. Profesor Grzegorz Berendt ocenia, że przeszło 50 tysięcy Żydów ocalało po wojnie "po aryjskiej stronie” na terenie Polski, z czego znaczna część przetrwała dzięki pomocy polskich rodzin - zarówno w miastach, jak i na wsi.
Powinniśmy patrzeć prawdzie w oczy. Naród polski mógł w czasie tego samego konfliktu mieć w swoich szeregach zarówno osoby wykazujące prawość i waleczność, jak i zbrodniarzy i nikczemników. Wielki naród powinien jednak stanąć na straży prawdy, przyjąć istnienie zarówno blasków, jak i cieni w swojej historii oraz protestować przeciwko tym, którzy zniekształcają naszą historię dla swojej własnej politycznej agendy.
DISCLAIMER: Stwierdzenia i opinie zawarte w tym artykule odzwierciedlają poglądy Autora i nie przedstawiają stanowiska redakcji Londynek.net