Polka ubierała Londyn i Beatlesów
Wyrazisty styl ciotki Sofii
Barbara Hulanicki urodziła się w Warszawie, ale do Londynu dotarła z... Palestyny. W 1948 roku jej ojciec, pełniący funkcję konsula generalnego Polski w Palestynie, zginął w niewyjaśnionym dotąd zamachu. Barbara miała wtedy 12 lat. Razem z mamą Wiktorią i siostrami - Birutą oraz Beatrice, zwaną Bibą, przyjechała do Anglii. Mieszkała tu zamożna przyrodnia siostra Wiktorii, Sophie.
Ciotka była barwną, ale bardzo trudną w codziennym współżyciu osobą. Ona i matka potrafiły wykończyć Barbarę nieustannym strofowaniem, ale jak się okazało później, były dla niej wielką inspiracją. Obydwie miały bardzo wyrazisty styl. Mama bardziej nowoczesny, ciotka - zanurzony w klimatach lat 30.
Ich wspaniałe dopasowane suknie były pięknie zdobione, w złamanych kolorach purpury, butelkowej zieleni, fioletach. Dopiero po kilku latach dotarło do Barbary, że to były prawdziwe krawieckie cacuszka. Wszystkie wróciły w projektach dla Biby.
Jak do Mekki
18-letnia Barbara wybrała studia projektowania w Brighton Art School i została wziętą rysowniczką mody. A potem nastąpiły wspaniałe lata sześćdziesiąte - wszystko naraz wybuchło - moda, muzyka, sztuka, a ona wraz z mężem Stephenem Fitz-Simonem potrafili to wykorzystać. Można dziś rzec, że byli współtwórcami swingującego Londynu.
W 1963 r. wspólnie założyli firmę wysyłkową ''Biba'', a już rok później - pierwszy stacjonarny sklep i niemal natychmiast stali się sensacją. Mówiło się o rekordowej sprzedaży na metr kwadratowy! Wszyscy pielgrzymowali do Biby jak do Mekki.
Pierwsza, bardzo niewielka Biba, stała się ulubionym miejscem spotkań młodych ludzi, rodzajem klubu, do którego jedni przyprowadzali drugich. Spotykał się tu cały swinging London, przyjeżdżali też goście ze Stanów.
Biba rosła i wkrótce stała się małym modowym imperium, odwiedzanym przez sławy pokroju Brigitte Bardot, Twiggi, Mii Farrow czy Julie Christie. Stonesi i Beatlesi wpadali tam podrywać stylowe dziewczyny. Stałym bywalcem butiku był młody Freddie Mercury. Barbara z mężem Fitzem siedziała w biurze i tylko czasem dziewczyny wołały ich, kiedy pojawiał się ktoś znany.
Hulanicki wspomina w wywiadzie dla czasopisma "Weekend": "Pamiętam takie zabawne zdarzenie: Kiedyś wchodzę do sklepu i zagaduję jedną z naszych dziewczyn, kto sławny dziś u nas był. Wymienia kilka osób, a potem narzeka na gościa, który niedawno przyszedł i podrywa dziewczyny, ale żadna nie chce się z nim umówić na randkę, bo jest stary" Przyglądam się temu mężczyźnie i okazuje się, że to Marcello Mastroianni! Dziewczyno, to przecież Mastroianni! - mówię, a ona z niesmakiem kręci głową: No tak, ale on ma ze 40 lat!".
Biba girls
Przed Bibą Anglia pod względem mody była po prostu nudna. W sklepach nie było niczego atrakcyjnego dla młodych ludzi; wyłącznie staroświeckie, nobliwe i drogie ubrania. Barbara Hulanicki odkryła, że to, czego potrzebuje ona sama; jest też tym, czego potrzebują inni. A dzięki Bibie dostali w jednym miejscu ciuchy i dodatki pozwalające ubrać się od stóp do głów, dobrane kolorystycznie i pasujące do siebie. Mogli się tym bawić. Ubrania były proste, niosły ze sobą powiew nowoczesności.
I były tanie! Dostępne dla zwykłych, pracujących dziewczyn. To była "moda uliczna", na którą mogły sobie pozwolić zwyczajne dziewczyny. Ulice Londynu zaludniły się "Biba girls"- wygadanymi, młodziutkimi dziewczynami z mocno umalowanymi oczami, w króciutkich spódniczkach, w barwnych rajstopach i kozakach pod kolor.
Ona i on
Sklep miał przypominać przytulny salon. Wnętrze było przyciemnione, leciała starannie dobrana muzyka. Klienci dostawali to, czego chcieli: dziewczyny ciuchy, chłopcy - wygodne sofy do czekania, wszyscy - wyluzowaną atmosferę.
Autorską nowością były sesje fotograficzne, w których pokazywali, jak zestawiać ubrania i dodatki, jaki dobierać makijaż itp. Bo w latach 50. i 60. ludzie się dopiero tego uczyli.
Barbara i Fitz byli trochę starsi od swoich pracowników i wielu klientów. Mieli 24 lata, a oni 19, 20. Byli już jednak na innym etapie życia, prowadzili firmę, jeździli do Paryża, do Włoch po materiały. Zbierali inspiracje dotyczące jedzenia, ubrań, dodatków i widzieli, jak świat idzie do przodu. Byli więc dla swoich klientów trochę starszym rodzeństwem i swego rodzaju przewodnikami po stylu.
Mimo pozorów całodobowej imprezy, dla właścicieli to była ciężka praca 24 godziny na dobę.
Byli cały czas na miejscu i reagowali natychmiast, kiedy trzeba było szybko zamówić jakąś partię ciuchów, uzupełnić asortyment, coś doprojektować. "Kwaterą główną" stanowiło biuro na zapleczu; w sklepie rządziły dziewczyny, ale Barbara i Fitz doskonale wiedzieli, co się tam dzieje.
Relacja małżeńska Barbary i Fitza była wyjątkowa - szczególnie w tamtych czasach, kiedy feminizm dopiero się rozkręcał. Kobieta prowadząca własny biznes i mężczyzna świadomie stojący na drugim planie, odwalający całą "brudną robotę", wspierający ją latami, wierzący w nią i wcielający w życie każdy jej szalony pomysł.
Idealnie się uzupełniali. Ona - dusza artystyczna, on - naukowy umysł, z umiejętnością porządkowania rzeczywistości. Kiedy Barbarą miotały emocje, martwiła się jakimiś problemami firmy, wkraczał ze swoim spokojem Fitz. "Bardzo mi go teraz brakuje" - wyznaje po latach Hulanicki w rozmowie z dziennikarką "Weekendu".
Zwijamy się
Zwieńczeniem pomysłu na biznes było otwarcie w 1970 roku tzw. Dużej Biby, czyli 7-piętrowego domu towarowego, który był jak brama do równoległego świata, pełnego fantazji i inspiracji. Tam znalazło się miejsce nie tylko na modę i akcesoria, ale też na jedzenie, muzykę i inne rozrywki. Była restauracja, galeria sztuki, a nawet ogród na dachu z flamingami i pingwinami. I zaprojektowane przez Barbarę czarne pieluszki dla niemowląt, które nosił także jej syn Witold.
Pokazywali rzeczy, których Anglicy nie znali. A że panowała fajna atmosfera, chcieli tam spędzać choćby i cały dzień.
Po wspaniałym sukcesie przyszedł jednak trudny czas. Nieuczciwi, nieznający się na rynku mody wspólnicy sprawili, że po latach intensywnej pracy zostali z niczym. "Fitz był wspaniały" - wspomina po latach pani Barbara. "Walczył o Bibę jak lew, ale kiedy się zorientował, że nic nie da się uratować, powiedział: zwijajmy się stąd" - dodaje. I to było najlepsze, co można było zrobić. Przetrwali, bo byli razem.
Musieli zacząć życie od nowa - wyjechali do Brazylii. Barbara pracowała dla takich firm jak Fiorucci i Cacharel, założyła własną markę kosmetyków Hulanicki.
Po wszystkich życiowych i zawodowych zawirowaniach Barbara Hulanicki zamieszkała w Stanach. Odkąd w 1987 roku zaprojektowała na prośbę jednego z Rolling Stonesów, Ronny'ego Wooda, wnętrza jego kalifornijskiego klubu, zajmowała się głównie urządzaniem wnętrz na zamówienie. Projektowała m.in. wnętrza hoteli na Jamajce i wyspach Bahama.
O tym, że na Wyspach pamiętają Bibę, świadczy order Imperium Brytyjskiego przyznany przez królową Elżbietę w 2012 roku oraz dziewczyny na ulicach Londynu ubrane w stylu Biba girls.
.
Źródła: Wywiad Anny Sańczuk w czasopiśmie "Weekend"; Wikipedia; harpersbazaar.pl, książka Barbary Hulanicki "From A to Biba".