"Nie wrzucajmy imigrantów do jednego worka!"
Andrew Francis Slaughter to polityk Partii Pracy, od 2010 roku reprezentujący w brytyjskim parlamencie londyński okręg Hammersmith. Obecnie pełni funkcję ministra sprawiedliwości w gabinecie cieni. Znany jest ze swego zaangażowania w sprawy polskich imigrantów, dlatego postanowiliśmy się go spytać m.in. o to, jak postrzega naszą obecność tutaj i czy imigracja dla Wielkiej Brytanii to "zło konieczne".
Czynnie bierze pan udział w wydarzeniach organizowanych przez polonijną społeczność, takich jak np. ostatnie obchody 50-lecia Polskiego Ośrodka Społeczno-Kulturalnego w Londynie. Skąd to zainteresowanie polskością?
Do POSK-u uczęszczałem już w latach 70-tych, kiedy chodziłem do mieszczącej się naprzeciw szkoły. Korzystaliśmy wówczas z sali teatralnej mieszczącej się w ośrodku. Ponadto, w zachodnim Londynie od wielu lat mieszka duża polonijna społeczność, więc miałem przyjaciół wśród Polaków. Chodziłem też na obiady do POSK-u i oglądałem wiele organizowanych tu ciekawych wydarzeń kulturalnych. Potem zostałem przewodniczącym rady miejskiej Hammersmith, a następnie burmistrzem tej dzielnicy i posłem. Jak widać więc – moje związki z tą polską częścią Londynu są dość długie.
1 maja br. Polska będzie obchodziła 10-lecie wstąpienia do Unii Europejskiej, a jednocześnie kolejną rocznicę ostatniej tak dużej fali polskich imigrantów przyjeżdżających na Wyspy. Jak opisałby pan tę falę?
Jak bym ją opisał? Cóż, powiedziałbym, że było to pozytywne doświadczenie dla mnie, dla mojego okręgu wyborczego i mam nadzieję, że także dla ludzi, którzy tu przyjechali.
Ostatnio dużo się mówi o polityce imigracyjnej Wielkiej Brytanii – zarówno w kontekście związanych z tym problemów, jak i pozytywnych dla kraju aspektów tego zjawiska. Jak pana zdaniem powinna wyglądać tzw. udana fala imigracji?
To dość trudne pytanie. W dzielnicy Hammersmith mówi się obecnie ponad 100 językami i prawie 50% moich wyborców urodziło się poza Wielką Brytanią. Zjawisko to obserwujemy od zaledwie dwóch pokoleń, choć właściwie imigranci w Hammersmith byli już dużo wcześniej. Mam tu na myśli społeczność afro-karaibską i irlandzką, a przecież gdy cofniemy się jeszcze dalej, do lat powojennych, mamy do czynienia z pierwszą dużą falą polskich imigrantów. Nie można więc mówić: „ta fala była udana, a ta nieudana”, bo pomiędzy nimi jest wiele istotnych różnic. Poza tym trzeba wziąć pod uwagę takie elementy sprzyjające integracji jak umiejętność komunikowania się po angielsku czy poziom wykształcenia imigrantów. W Hammersmith nie mamy podziału na „naszą” i „ich” kulturę, czyli na rdzenną ludność i na imigrantów. Nie sądzę więc, aby jakaś imigracja była „nieudana”.
Jeśli weźmiemy pod uwagę najnowszą falę imigrantów z Polski i pana doświadczenia z tym związane – czy myśli pan, że ludzie, którzy przyjechali tu do pracy, zostaną na dłużej w Wielkiej Brytanii, czy też duża ich część powróci do rodzinnego kraju?
Myślę, że to bardzo interesujące pytanie, a odpowiedź brzmi: niektórzy zostaną, a niektórzy wrócą. Rozmawiałem na ten temat z przedstawicielami polskiej społeczności, m.in. z Wiktorem Moszczyńskim (działacz polonijny z zachodniego Londynu – przyp. red.), który we własnym zakresie bada intencje Polaków na Wyspach i to, jak one z czasem się zmieniają. Wydaje mi się, że wśród imigrantów znajdują się tacy, którzy - zanim tu przyjadą - myślą, iż pieniądze leżą tu na ulicy, ale nie znajdują ich i wracają. Potem są osoby poszukujące pracy, posiadające umiejętności, które nie były im przydatne w Polsce lub widzące dla siebie większe możliwości w Wielkiej Brytanii. Wielu jest takich przyjezdnych, którzy nie zamierzali zostawać, ale sprowadzili tu swoje rodziny i postanowili na nowo zacząć życie poza Polską. Według mnie jest to zupełnie w porządku. Nie można bowiem wrzucać wszystkich do jednego worka, co często robią media – każdy przypadek jest indywidulany i każda osoba ma swoje własne potrzeby i ambicje.
Partia Pracy była ostatnio oskarżana przez pozostałe ugrupowania o nieprzemyślane otwarcie granic dla imigrantów z krajów UE w 2004 roku. Nawet były minister spraw wewnętrznych, Jack Straw, który przecież reprezentuje barwy Partii Pracy, nazwał tę decyzję „spektakularną pomyłką”. Jak ta negatywna reakcja wpłynęła na obecne stanowisko partii w sprawie imigracji – a określane jest ono przez niektórych "twardą linią".
Nie ma prostej odpowiedzi na to pytanie. Przykładowo, postrzegam doświadczenia związane z europejską migracją za pozytywne, ale częściowo dlatego, że była już tu wcześniej zadomowiona polska społeczność – szczególnie w zachodnim Londynie. Jednocześnie zauważam w ostatnim czasie wielu imigrantów z Albanii i Kosowa, ale także z południowej i zachodniej Europy. W Hammersmith mieszka wielu zamożnych bankierów; młodzi ludzie z Portugalii czy Hiszpanii przyjeżdżają do Londynu, bo tu jest więcej miejsc pracy niż w ich krajach rodzinnych – ten obraz jest więc niesamowicie złożony.
Myślę, że gdy mamy do czynienia z taką mieszanką, jest też mniej wrogości, bo rdzenna ludność też ma jakieś swoje doświadczenia imigracyjne – dlatego podchodzi do imigracji pozytywnie lub przynajmniej w neutralny sposób. Z reguły mieszkańcy uważają to zjawisko za element swojego życia - słyszą wokół obce języki, mają do czynienia z wieloma różnymi kulturami reprezentowanych we wszystkich formach: począwszy od sklepów z żywnością i artykułami z różnych części świata po różnego rodzaju wydarzenia, promujące inne tradycje.
Londyn jest miastem międzynarodowym i ta imigracja jest niejako wpisana w jego charakter. Nie oznacza to jednak, że nie ma z nią żadnych problemów – często są wątpliwości, czy jest ona zbyt nagła, niespodziewana, czy tutejsze społeczeństwo już do niej przywykło, czy też nie. Jest też pewnego rodzaju obawa przed czymś nowym.