Menu

Tak się zaczęło...

Ekonomista, który pracował w pubie, a teraz kandyduje jako poseł do władz lokalnych. O pozycji emigranta, karierze politycznej i ideach konserwatystów rozmawiamy z Marcinem Jamrozem.
Maja Raczkowska: Chciałabym, abyś mi opowiedział o sobie. Jak to się stało, że tu przyjechałeś?

Marcin Jamróz: Należę do tej grupy ludzi, którzy przyjechali do Anglii nie dlatego, że nie mieli z czego żyć w Polsce, tylko dlatego, że chcieli poznać inną kulturę, pomieszkać w wielkim mieście. Ja pochodzę z Krakowa, ale w pewnym momencie uznałem, że Kraków jest zbyt mały. Zastanawiałem co ze sobą zrobić i w jakim kierunku rozwijać swoją karierę zawodową i stwierdziłem, że zobaczę, jak jest w Londynie. Wcześniej tutaj bywałem, bo w Polsce przez jakiś czas pracowałem w brytyjskiej firmie i przyjeżdżałem tutaj do centrali. Stąd poznałem miasto i spodobało mi się.

M.R: Czym się zajmowałeś w Polsce?

M.J: Z wykształcenia jestem ekonomistą, zajmowałem się marketingiem. Później przyjechałem tutaj. Plany miałem ambitne, ale niestety wszelkie procesy rekrutacyjne w firmach trwają. Wpadłem więc na pomysł, aby podszlifować język. Zacząłem pracować w pubie. Pozwoliło mi to nie tylko podszlifować język ale też zrozumieć mieszkających tutaj ludzi. Zrozumiałam, że angielskie puby są bardzo egalitarne, że to miejsce, w którym się wszyscy spotykają, by rozmawiać o wszystkim i o niczym. Dzięki tej pracy nauczyłem się również rozumieć Brytyjczyków. Później udało mi się znaleźć pracę w swoim zawodzie i od 3 lat zajmuję się marketingiem. Pracuję w dobrze prosperującej firmie. Jest to agencja rekrutacyjna założona przez Polkę.

M.R.: Ile lat temu przyjechałeś do Anglii?

M.J.: W październiku minie 5 lat.

M.R.: A ile czasu pracowałeś w pubie?

M.J.: Ponad rok. Później troszkę pojeździłem i w końcu zacząłem pracować w firmie rekrutacyjnej.

M.R.: Trudno było znaleźć tę pracę?

M.J.: Po skończeniu pracy w pubie, miałem kilka innych ofert. Zastanawiałem się którą przyjąć. Tę ofertę przyjąłem, bo zdałem sobie sprawę, że gdybym znalazł się w dużej międzynarodowej firmie to bardzo długo by trwało zanim doszedłbym do takiego stanowiska, aby decydować o rozwoju firmy, o jej strategii...

M.R.: A w tej chwili pracujesz na stanowisku...?

M.J.: Manager marketingu. Jestem odpowiedzialny za strategię rozwoju firmy.

M.R.: Opowiedz mi teraz o Twojej karierze politycznej

M.J.: Nie traktujmy tego jako "kariera polityczna”. Zawsze interesowałem się polityką. W Krakowie nie chciałem zapisać się do formacji politycznej, która mi odpowiadała, bo nie pasowała mi współpraca z ludźmi tam pracującymi. Natomiast tutaj pomyślałam, że fajnie by było coś zrobić. Jakieś dwa lata temu na biznesowej imprezie poznałem Howarda, szefa Partii Konserwatywnej. Po imprezie podszedłem do niego, przedstawiłem się i powiedziałem, że chciałbym zostać członkiem Partii Konserwatywnej.

On odpowiedział, że postara mi się pomóc i dał mi swoją wizytówkę. Na drugi dzień wysłałem do niego maila. Dostałem odpowiedź od jego asystenta, który napisał, że przekazał moją sprawę do kwatery partii i ktoś się ze mną skontaktuje. Po dwóch tygodniach dostałem maila od Richarda Merrina, wówczas jeszcze nieoficjalnego kandydata konserwatystów na posła w Północnym Londynie. Nadmieniał, że chętnie by się ze mną spotkał. Przyjechał do mnie do domu, porozmawialiśmy, pomagałem mu przy jego kampaniach informacyjnych. Pewnego popołudnia Richard zapytał czy nie chciałbym kandydować na posła do władz lokalnych. W dzielnicy, gdzie mieszkam jest dużo Polaków i on nie widzi przeciwwskazań, aby Polacy mieli swoją reprezentację w radzie gminy, skoro mają ją Grecy czy Hindusi. A że mamy prawie pełne prawa wyborcze tutaj, to możemy wybrać swoich przedstawicieli. I tak się zaczęło.

M.R.: Ale czemu Partia Konserwatywna? Jakie są Twoje ideały?

M.J.: Dla mnie politycy są po to, aby służyć obywatelom. Polityka to ekonomia - to stwarzanie obywatelom odpowiednich warunków do życia, które w mojej prywatnej opinii przekładają się na ekonomię. Ja wierzę w to, że państwo nie jest po to, aby coś dla nas robić, ale aby dawać obywatelom pewne zabezpieczenia, zaś ludzie są na tyle dynamiczni, że sami sobie poradzą jak się im za bardzo nie przeszkadza. Dla mnie generalne ideały konserwatystów to było dokładnie to, co mnie interesowało. Ja jestem zwolennikiem niskich podatków i tego, aby pozwolić ludziom normalnie żyć, a nie wkładać ich w jakieś szablony.
Oczywiście są w Partii Konserwatywnej także rzeczy, z którymi się nie zgadzam, jak np. sposób w jaki konserwatyści postrzegają Unię Europejską. Uważam, że to duży błąd. Zakładam, że jest to świadome działanie na ten czas, mające na celu przekonanie część eurosceptycznych brytyjskich wyborców. Nikt jednak przecież Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej wypisywać nie chce.

M.R.: Od razu nasuwa mi się jednak inne pytanie: Konserwatyści są przeciwni imigracji. To też gra polityczna?

M.J.: Powiem Ci jak to wygląda. Nie wiem czy słyszałaś, ale British National Party ogłosiło swój manifest wyborczy, a jest to ugrupowanie najbardziej antyimigracyjne. Nawet oni powiedzieli, że trzeba zrobić coś z imigracją, ale tą spoza Unii.

M.R.: Ale my niedawno też byliśmy poza Unią i znamy ten smak, te okropne doświadczenia przy przeszukiwaniu, przy traktowaniu z uprzedzeniem.

M.J.: OK, wytłumaczę ci jaki jest mój punkt widzenia. Jestem zagorzałym zwolennikiem idei współpracy i Unii Europejskiej. Gdyby ktoś mnie zapytał co sądzę o natychmiastowym otwarciu rynku pracy dla obywateli Bułgarii i Rumunii, odpowiedziałbym, że jestem za. Nie może być obywateli UE pierwszej i drugiej kategorii. Jestem wdzięczny Brytyjczykom, że oni zrezygnowali ze swoich partykularnych interesów i otworzyli swój rynek pracy dla nas.

M.R: Przejdźmy do ideałów. Dostajesz władzę decyzyjną, uprawnienia...

M.J.:To, co ja chcę robić jest na bardzo lokalnym poziomie, aczkolwiek ta skala nie jest taka mała, bo każda londyńska rada lokalna to kilkaset tysięcy obywateli. Są dwie sprawy, którymi chciałbym się zająć. Jedna to stworzenie odpowiednich warunków dla małych i średnich firm, bo to one tworzą lokalne miejsca pracy. Mam na myśli programy informacyjne o grantach rządowych. Trzeba mieć trochę wiedzy, aby się w tym połapać. Nie chodzi o język, tylko o to, aby się w nich rozeznać, bo tych programów jest cała masa i są one precyzyjnie ukierunkowane. Niestety dzwoniąc do urzędu lokalnego nie można dostać na ich temat prostych informacji. Można zatem uruchomić punkty informacyjne, w których zainteresowany uzyskałby wszelkie potrzebne informacje i to nic by go nie kosztowało. Jeśli z 10 projektów jeden by wypalił, to z tego jednego powstałoby kilka miejsc pracy. Niedawno rozmawiałem z Polką, która od 4 lat prowadzi agencje nieruchomości. Powiedziała mi, że nie za bardzo wie, gdzie mogłaby znaleźć informacje o takich dofinansowaniach na dalszy rozwój swojej firmy.
To pierwszy mój konik, drugim jest szkolnictwo.

M.R. Czyli pierwszy jest taki, aby zmienić serwis, usprawnić działanie zarządu, aby utrzymanie dzielnicy było na bardziej przyjaznym dla mieszkańców poziomie.

M.J.: Mogę ci podać bardzo dobry przykład, bo wybrałem się do urzędu, aby zaobserwować pewną rzecz. Jakieś 5 lat temu urząd rady lokalnej został zobligowany zarządzeniem odgórnym do tego, aby każdy klient był obsłużony w ciągu 15 min. Wiedziałem jednak od ludzi, że wcale to tak nie wygląda. I co zobaczyłem? Otóż przychodzi klient do recepcji i kobieta mu mówi, żeby poczekał. Zapisuje jego nazwisko, po 40 minutach woła go, wprowadza jego dane do komputera. Po 5 minutach jest obsłużony. Z punktu widzenia audytora, który sprawdza wydruki z ekranu, jest to czas fantastyczny. Urząd lokalny mieści się w targecie, jakiś dyrektor dostaje bonus, tylko problem jest taki, że mieszkańcy czekają godzinę, aby załatwić prostą sprawę. Ja bym wolał wiedzieć, że średni czas to 50 minut i zastanawiać się jak go obniżyć do 30 minut niż myśleć, że wszystko trwa 15 min.

M.R.: Powiedziałeś o punktach informacyjnych. Masz też na myśli Polaków, prawda?

M.J.: To się wiąże z Polakami, ale nie tylko. W urzędzie nie mogę i nie chcę reprezentować tylko Polaków. Chcę reprezentować Polaków, bo jestem Polakiem i przede wszystkim każdy Polak mieszkający w Haringey może do mnie zadzwonić, a ja zajmę się jego problemem. Chcę też reprezentować wszystkich ludzi, którzy będą na mnie głosowali, jak i tych którzy nie będą, ale też potrzebują sprawnego urzędu lokalnego. Chciałbym, aby rada dzielnicy działała jak przedsiębiorstwo, a nie jak banda urzędników. Powiem szczerze, że urząd, w którym ja mieszkam przypomina mi urzędy w Polsce 12 lat temu. Haringey jest po prostu źle zarządzany. To nie jest tak, że jest niedofinansowany, bo tam nie brakuje pieniędzy.
Narzędzia, którymi dysponują poszczególne urzędy lokalne są takie same, dlaczego więc jeden dobrze pracuje, a drugi nie. Ja chciałbym popatrzeć na council, jak na dobrze zarządzaną firmę, a dobrze zarządzana firma to taka, która ma odpowiednie zasoby, aby wykonywać swoje funkcje i wie co robi.

M.R.: Chciałabym, abyś mi coś więcej powiedział jeszcze o zarządzaniu council'em, o punktach informacyjnych... I myślę, że się to będzie pokrywało z tym, co chcesz skierować do Polaków.

M.J.: Założenie spółki z o.o. trwa tutaj 2 godziny i kosztuje 40 funtów. W Polsce trzeba krocie wydać na prawników i czekać 2 miesiące. W brytyjskim systemie daje się zatem ludziom możliwość otwierania własnych biznesów i zachęca się ich do bycia przedsiębiorczymi. Ale jeśli chodzi o Polaków, to brakuje informacji. Większość Polaków informacje na temat systemu podatkowego w Wielkiej Brytanii czerpie od swoich księgowych, ale te informacje są jednie ograniczone do pola księgowości.

Jeśli odgórnie jest zapisane, że funkcją państwa i samorządu lokalnego jest popieranie przedsiębiorczości i dostarczanie informacji jak biznes prowadzić, to nikt za ciebie nie powie co i gdzie masz sprzedawać. Tylko chodzi o to, że jeśli masz dobry pomysł, to państwo ci może pomóc coś z tym zrobić. Na poziomie lokalnym też są takie programy. I jeśli chodzi o Polaków, to ja bym chciał, aby wszystkie materiały informacyjne związane z lokalnym urzędem były przetłumaczone na język polski.

M.R.: Powiedz mi jeszcze o czymś bardzo istotnym, a mianowicie o przesłaniu do Polaków. Dlaczego Polacy mają na Ciebie głosować?

M.J.: Głęboko wierzę, że przy drobnej pomocy, ta ogromna grupa ludzi, mająca przecież dobre korzenie, wykształcenie i będąca bardzo dynamiczna jest w stanie zrobić tutaj coś fajnego. Wierzę, że oni się obudzą i zaczną działać, a samorząd jest po to, aby im w tym pomóc. Niektórzy Polacy nadal czują się jak obywatele drugiej kategorii. A ja swoim przykładem tzn. tym, że podjąłem takie działanie, jakie podjąłem, udowadniam, że wcale tak nie jest, całkowicie od tego czy wygram czy nie wygram wyborów...

M.R.: No właśnie, a co się stanie jeśli wyborów nie wygrasz?

M.J.: Nadal będę robił to, co lubię, ale też to o czym mówiłem, czyli będę się starał uczyć Partię Konserwatywną rozumienia Polaków w Wielkiej Brytanii i ich potrzeb oraz Polaków w Polsce, bo przecież Polska to szósty co do wielkości kraj w Unii, jeśli chodzi o liczbę ludności.
A jeśli pytasz o moje przesłanie do Polaków, to brzmi ono: nieważne skąd jesteś, tutaj jest jedna wielka okazja i jeśli ciężko pracujesz i wiesz czego chcesz, to nikt cię nie będzie dyskryminował. Chcesz to dasz radę.

Waluty


Kurs NBP z dnia 18.07.2025
GBP 4.9089 złEUR 4.2509 złUSD 3.6535 złCHF 4.5537 zł

Sport