Co obiecują Cameron i Miliband przed wyborami?
Zapoczątkowując oficjalnie kampanię Partii Pracy przed majowymi wyborami powszechnymi, jej przywódca Ed Miliband nazwał obietnicę rozpisania referendum "ryzykowną i nieodpowiedzialną". "Wyjście z UE byłoby błędem o daleko idących konsekwencjach dla kraju i gospodarki" – wskazał.
Miliband odrzucił twierdzenia konserwatystów, że w razie zwycięstwa Partii Pracy w wyborach jej rząd pogrążyłby kraj w chaosie, szkodząc ożywieniu gospodarki poprzez windowanie długu narodowego i podwyżkę podatków. Zaznaczył, że źródłem politycznego chaosu są wewnętrzne podziały wśród torysów dotyczące UE.
Lider Partii Pracy podkreślił, że laburzyści muszą wygrać "wojnę lądową" - czyli proces przekonywania wyborców do swych racji na najniższym szczeblu, w terenie. Torysi mają bowiem o wiele większe zasoby finansowe. W tym kontekście Miliband wskazał na poparcie finansowe dla torysów ze strony funduszy hedgingowych, odpowiedzialnych m.in. za spekulacyjny obrót akcjami banków w czasie kryzysu na rynkach finansowych z lat 2008-9. Miliband skrytykował Camerona za obniżenie podatków dla najbogatszych (najwyższej stawki do 45 proc. z 50 proc.). Jak oświadczył, premier "idzie na rękę potężnym interesom korporacyjnym".
Laburzyści opublikowali plakat wyborczy z podobizną premiera, odmłodzonego do niepoznaki przy użyciu programu do obróbki zdjęć. To parodia podobnego plakatu konserwatystów sprzed pięciu lat, na którym Cameron obiecywał, że obetnie deficyt budżetowy, ale nie wydatki na publiczną służbę zdrowia (NHS). Tymczasem na plakacie laburzystów podpis głosi: "NHS, jak wiecie, nie może przetrwać kolejnych pięciu lat rządów Camerona".
O ile laburzyści akcentują swoje proeuropejskie nastawienie, obronę sektora publicznego - zwłaszcza służby zdrowia - i krytykują przywileje podatkowe dla najbogatszych, konserwatyści uwypuklają to, że przed pięcioma laty przejęli po laburzystach gospodarkę w opłakanym stanie, ale wyprowadzili ją na prostą.
Ostrzegają, że Miliband nie zapanuje nad finansami publicznymi, zadłuży kraj i zdetonuje "podatkową bombę", ponieważ ma zobowiązania wobec związków zawodowych, które w sektorze publicznym są liczącą się siłą. Laburzyści odpierają te zarzuty, twierdząc, że torysi mają "ideologiczną obsesję" na punkcie taniego państwa, co grozi cofnięciem Wielkiej Brytanii do lat 30. ubiegłego wieku.
Torysi obiecali wygenerować nadwyżkę budżetową przed upływem najbliższej kadencji parlamentu (do roku 2019-20), głównie poprzez cięcia wydatków. Niezależni eksperci szacują je na ok. 35 mld funtów, a więc na skalę o wiele wyższą, niż w latach 2010-15. Laburzyści chcą zrównoważyć wydatki na obecnym poziomie i zapowiadają inwestycje w infrastrukturę.
Minister finansów George Osborne przedstawił wczoraj analizę planów finansowych Partii Pracy, z której wynika, że nie ma w nich pokrycia wydatków na sumę 20,7 mld funtów. Partia Pracy uznała te zarzuty za "całkowicie fałszywe".
Torysi odrzucili propozycję laburzystowskiego rzecznika ds. finansów Eda Ballsa, by niezależne biuro ds. prognoz i analiz finansowych (OBR) dokonało analizy zobowiązań finansowych, które partie polityczne biorą na siebie w programach wyborczych. Wcześniej niezależny ośrodek Institute for Fiscal Studies ocenił, że zobowiązania finansowe, które wziął na siebie Cameron w przemówieniu na ostatnim dorocznym zjeździe partii, wymagałyby dodatkowych 7 mld funtów rocznie do 2020 roku.
Sondaże przedwyborcze dają niewielką przewagę Partii Pracy, ale wynik uznawany jest za trudny do przewidzenia z uwagi na wzrost znaczenia mniejszych partii.