Leicester City o krok od mistrzostwa. W mieście ogłoszono "Niebieski Dzień"
![Leicester City o krok od mistrzostwa. W mieście ogłoszono "Niebieski Dzień"](https://assets.aws.londynek.net/images/jdnews-agency/2191248/26396-201605010910-lg2.jpg?t=)
Na początku sezonu szanse, że "Lisy" sięgną po tytuł oceniano nisko. Na tyle nisko, że bukmacherzy uznawali, że pięć razy bardziej prawdopodobne jest odkrycie, że Elvis Presley żyje (1000-1), w podobnej kategorii fikcji, co ewentualna nominacja piosenkarza Justina Biebera na prezydenta Stanów Zjednoczonych (5000-1).
Na trzy kolejki przed końcem sezonu, bukmacherzy dają jednak piłkarzom Leicester 96 proc. szans na zwycięstwo i przygotowują się do największej wypłaty w historii brytyjskiej bukmacherki. Jak oszacowano, łączne straty dla największych brytyjskich firm zajmujących się obstawianiem wyników sportowych mogą sięgnąć nawet 50 milionów funtów - nieco więcej niż wartość całej drużyna "Lisów".
Wielu kibiców ma nadzieję, że z sukcesu będzie można się cieszyć już dzisiaj. Trzy tysiące wybierają się z piłkarzami na Old Trafford, aby wspierać ich przez 90 minut meczu. Kolejne dwa tysiące będą oglądały mecz na telebimie na King Power Stadium w Leicester. Pozostałe ponad trzysta tysięcy mieszkańców Leicester - w lokalnych pubach.
W mieście odczuwalna jest niemalże elektryczna atmosfera oczekiwania. Niebieskie koszulki i szaliki "Lisów" ma na sobie każdy, a kto jeszcze nie ma - co kilkanaście metrów ma szansę to nadrobić. Dzieci grają w piłkę na ulicy, przekrzykując się tylko, czy są najlepszym strzelcem - Jamie'm Vardym - czy uznanym za najlepszego piłkarza ligi Riyadem Mahrezem.
Lokalne kawiarnie sprzedają capuccino z posypką czekoladową w kształcie głowy lisa lub... głowy Vardy'ego. Na wystawach sklepów - szaliki, flagi, balony układające się w nazwę klubu. W pubie - specjalne piwo, "wolej Vardy'ego".
Sam napastnik nie wybiegnie dzisiaj na boisko, bo wciąż pauzuje po awanturze z sędzią, jaką wywołał po otrzymaniu czerwonej kartki w meczu przeciwko West Hamowi. Claudio Ranieri, trener Leicester, na tyle przejął się utratą jednego z najlepszych zawodników, że pomimo nagłej gigantycznej popularności klubu wrócił do starego zwyczaju witania się ze wszystkimi dziennikarzami osobiście na przedmeczowych konferencjach prasowych. Nie zrobił tego raz - i Vardy wyleciał z boiska. Nie chce ryzykować, więc w piątek cierpliwie witał się z kilkudziesięcioma stłoczonymi dziennikarzami z całego świata.
Szkoleniowiec tonuje emocje: "Mistrzostwo jeszcze nie jest zdobyte, a rywale nie będą chcieli oddać punktów". Przed niedzielnym meczem z United zapewniał, że chce, aby jego zawodnicy zagrali najlepszy mecz sezonu.
"To co się dzieje jest nieprawdopodobne, historia dzieje się na naszych oczach - i mamy tego świadomość. Ważne, abyśmy zakończyli tę przygodę jak w amerykańskim filmie. Tam zawsze jest dobrze, happy ending" - żartował włoski trener.
Z kolei manager Manchesteru United, dzisiejszego rywala Leicester, Louis van Gaal podkreślił, że jego drużyna nie planuje "psuć świętowania, ale nieco je opóźnić". "Musimy ich pokonać, bo wciąż walczymy o czwarte miejsce w tabeli" - przekonywał. "Nie możemy więc dopuścić do tego, aby zostali mistrzami już w niedzielę. Myślę, że powinni nimi zostać za tydzień" - powiedział.
Całe Leicester z pewnością się z nim nie zgadza - i o godz. 14:05 czasu lokalnego zasiądzie do telewizorów w jednym celu: obejrzenia happy endu do jednej z najbardziej nieprawdopodobnych historii współczesnego futbolu.