Groził, że się wysadzi na pokładzie Ryanair

Boeing 737, który planowo miał wylecieć z Warszawy 5 lipca o godz. 21:10, przez ok. 20 min krążył po płycie lotniska, zanim stewardessa poinformowała pasażerów "o problemach operacyjnych" maszyny.

Po chwili drzwi samolotu otworzyły się, a na pokład weszło dwóch antyterrorystów, którzy natychmiast udali się w kierunku jednego z pasażerów. "Byli uzbrojeni po zęby, mieli kominiarki. Mężczyzna, do którego podeszli, spokojnie wstał, wziął swój bagaż i opuścił samolot w towarzystwie antyterrorystów" - wspomina w rozmowie z Londynek.net świadek zdarzenia.

Następnie załoga Ryanair wyjaśniła podróżnym, iż człowiek, którego przed chwilą wyprowadziły służby, groził, że się wysadzi, w związku z czym rozpoczęto dokładne przeszukiwanie samolotu. "Załoga sprawdzała rząd po rzędzie, fotel po fotelu. Każdy musiał zidentyfikować swój bagaż. Zaglądano do tych walizek, które szybko nie znalazły swoich właścicieli. Do tego wszystkiego, na zewnątrz stały na sygnale dwa wozy strażackie" - kontynuuje pasażerka, która chciała zachować anonimowość.

Nie wiadomo, jakiej narodowości był mężczyzna, przez którego lot do Stansted opóźnił się o ok. 2,5 godziny. "Nie potrafię powiedzieć, skąd pochodził ten człowiek. Wyglądał na ok. 35 lat. Zresztą zwróciłam na niego uwagę już wcześniej, kiedy czekałam na samolot. Zachowywał się bardzo normalnie - chyba pił piwo w lotniskowym barku, robił jakieś zdjęcia" - kontynuuje.

"Czy w sytuacji zagrożenia pasażerowie nie powinni być ewakuowani, nie powinni przesiąść się do innego samolotu?", "Czy to normalne, że to stewardessa informuje pasażerów o takim zagrożeniu?" - takie pytania zadawali sobie później podróżni pechowego lotu. "Widać było, że nikt nie czuł się komfortowo ze świadomością, że na pokładzie może być ładunek wybuchowy" - podsumowuje kobieta.