Boję się wrócić do Polski, bo mnie we wsi wyśmieją...
Wielka Brytania - moja ziemia obiecana
Historia Staszka jest może banalna, ale w pełni ukazuje różne dylematy, z którymi zmierzyć się musieli nasi rodacy, szukający rozwiązania swoich problemów finansowych za granicą kraju. W Polsce Staszek był murarzem i malarzem, pracującym na budowach i przy remontach domów oraz mieszkań. Określenie „był” w pełni odzwierciedla jego przygotowanie do zawodu, bowiem tak naprawdę z wykształcenia jest kucharzem, który ukończył zasadniczą szkołę zawodową. Ponieważ nie było dla niego, ani w jego miejscowości, ani w pobliskim miasteczku, żadnej pracy w kuchni, postanowił się przebranżowić i spróbować swoich sił w zawodzie budowlańca.
Staszek pochodzi z małej miejscowości na Podkarpaciu i tam też mieszkał ze swoją rodziną w domu, który pozostawili mu rodzice. Ożenił się, jak to zawsze podkreśla „z miłości”, z Haliną - dziewczyną ze swojego sąsiedztwa. Ma z nią dwoje dzieci. Przez pierwsze kilka lat małżeństwa był bardzo szczęśliwy, bowiem „swój dom” gwarantował pewien komfort życia, a posiadany ogród i działka dostarczały im wiele owoców i warzyw. Hodowali także przydomowy drób, co zapewniało rodzinie mięso na większość miesięcy w roku. Natomiast to, co zarabiali z żoną podejmując różne prace, w zasadzie wystarczało na ich skromne życie.
Trzy lata temu okazało się jednak, że w ich starym domu trzeba wymienić dach, bo i krokwie były przegniłe, a i dachówka była popękana w wielu miejscach. Wielokrotnie ich zalewało, a pleśń zaczęła gościć na ścianach domu oraz na sufitach pokoi na piętrze. A więc, trzeba będzie zrobić remont. Kiedy Staszek usłyszał od fachowca z firmy, w której pracował, ile będzie kosztował remont, to po prostu złapał się za głowę. Skąd on weźmie tyle pieniędzy? Nie mieli z żoną oszczędności, a żadnego kredytu nie dostaną, ponieważ nie mają tzw. zdolności kredytowej. Sytuacja zrobiła się nieciekawa.
Rozwiązanie i ratunek przyszedł jednak z Anglii. Kolega z jego wsi, który kilka lat temu wyjechał za chlebem na Wyspy Brytyjskie, zaproponował mu przyjazd i załatwienie pracy w Londynie. Ma tam swoją małą firmę remontowo-budowlaną i będzie miał dla niego pracę. Kiedy Staszek usłyszał ile, w przeliczeniu na złotówki będzie zarabiał, to o mało nie spadł z krzesła. Dzieci były małe, ale żona powiedziała, że jak może tyle zarobić, to niech jedzie na kilka miesięcy, aby mogli zrobić remont dachu. No i jeszcze przecież jej pomoże. A może uda im się jeszcze coś zaoszczędzić na „czarną godzinę”?
Życie w Londynie nie jest łatwe
Staszek uzbierał pieniądze na bilet w jedną stronę i poleciał samolotem linii Ryanair do nieznanego miasta. Towarzyszył mu ogromny stres, ponieważ jego znajomość języka angielskiego nie była nawet podstawowa. Jak wtedy żałował, że nie uczył się języka obcego na lekcjach i najczęściej wagarował! Żeby wtedy wiedział, jak bardzo ta umiejętność będzie mu potrzebna w przyszłości. No, ale przecież nie będzie tam sam, a jego kolega na pewno zna świetnie język, bo przecież mieszka w Anglii już kilka lat.
Dobrze, że Adam odebrał go z lotniska Stansted, bo nie umiałby nawet znaleźć właściwego autobusu lub kolejki. No, ale wszystko dobrze się skończyło, ponieważ Adam zabrał go swoim samochodem do miasta i zawiózł do jakiegoś mieszkania w Londynie, w pobliżu stacji metra Wood Green, gdzie było już trzech Polaków pracujących w firmie kolegi. Staszek zamieszkał wraz z nimi, razem jeździli do pracy, razem robili zakupy, a wieczorami zabierali go na piwo. Kiedy dostał pierwszą tygodniówkę i przeliczył funty na złotówki oraz obliczył ile zarobi za miesiąc, to poczuł zadowolenie ze swojej decyzji. Dodatkowo ucieszył się, że nie będzie musiał tak długo pracować w Anglii, jak myślał. Ale najbliższe tygodnie trochę ostudziły jego zapał.
Po pierwszym tygodniu Adam potrącił mu z wypłaty za mieszkanie i kartę na komunikację miejską oraz odliczył zaliczkę 60 funtów, którą wypłacił mu po przybyciu do Londynu, aby miał swoje pieniądze. Wtedy Staszkowi zrzedła mina. Z zarobionych 300 funtów pozostała mu ledwie połowa. Jeżeli pośle żonie 100 "funciaków" na życie, to przecież zostanie mu jedynie 50 funtów na tygodniowe utrzymanie. W Polsce pewnie by mu to wystarczyło, ale tutaj, gdzie tylko na śniadanie trzeba wydać prawie 5 funtów, to będzie ciężko. Zacisnął jednak zęby jak przystało na prawdziwego „chłopa”, zaczął robić zakupy w Tesco, jadł głównie domowe kanapki, przestał wychodzić „na miasto” z kolegami oraz zaczął się liczyć z każdym pensem.
Po pierwszym miesiącu zrobił specjalne zakupy w „Tesco” i w „99p Stores” oraz wysłał za 30 funtów dużą paczkę do domu. Do tego posłał £200 żonie, która przekazała mu telefonicznie, że jest chyba dobrze, skoro stać go na takie zakupy, jak w paczce do Polski. Trochę zrzedła jej mina, kiedy dowiedziała się ile miesięcy będzie musiał odkładać pieniądze na remont domu, ale potwierdziła, że daje sobie radę w kraju oraz dodała sugestię, aby nie wydawał pieniędzy na piwo i restauracje, tylko zaczął sam sobie gotować i oszczędzać. Trochę go to zdenerwowało, bo po pierwsze w ogóle nie jada na mieście, nie chodzi na piwo, nie pali papierosów oraz jeszcze nie kupił sobie niczego nowego do ubrania. Dodatkowo nie ma jeszcze samodzielnego lokum, tylko zajmuje mały pokój wspólnie z kolegą, a płaci jak za wynajem kawalerki w Polsce.
Nigdy wcześniej nawet by nie pomyślał, że życie może kosztować miesięcznie tyle, ile w Londynie. Takich pieniędzy nie wydawał w Polsce, nawet dla całej rodziny. Próbował poprawić trochę sytuację zwracając się do Adama o podwyżkę, ale ten szybko mu uświadomił, że po pierwsze nie jest jeszcze fachowcem i może wykonywać tylko prace przygotowawcze oraz pomocnicze, a po drugie nie zna języka, więc nie może mu też dawać żadnych „fuch”. Takie są stawki i on więcej nie może mu zaoferować. Przecież i tak mu dużo pomógł.
Staszek stwierdził w duchu, że w sumie Adam ma rację, bo jest tylko pomocnikiem i zaczął myśleć, jak poprawić swoją sytuację. Jego chłopska natura nie pozwalała mu jednak na pogodzenie się z porażką i zaczął się rozglądać za inną pracą.