"Nie wrzucajmy imigrantów do jednego worka!"
W tym sensie uważam więc, że rzeczywiście można było do tematu imigracji podejść w lepszy sposób, bo liczba przyjezdnych z krajów Europejskiego Obszaru Gospodarczego okazała się dużo większa niż przewidywana. Ale to nie oznacza, że imigracja jest rzeczą złą.
22 maja odbędą się w Wielkiej Brytanii wybory do Parlamentu Europejskiego oraz wybory lokalne. Oficjalne dane mówią, że aż 400 tys. Polaków jest uprawnionych do głosowania – czy Partia Pracy myśli o zdobyciu poparcia wśród nich?
Tak, ale musimy oddzielić wybory europejskie od lokalnych. W wyborach do Parlamentu Europejskiego wielu Europejczyków będzie głosować w swoich rodzinnych krajach, na swoich rodaków. Na pewno zrobią tak ci, którzy nie myślą o sobie w kategoriach stałych rezydentów Wielkiej Brytanii, a sam proces jest dla nich łatwiejszy w ich ojczyźnie. Obawiam się, że są i tacy, którzy w ogóle nie zagłosują.
Wybory lokalne to inna sprawa – głosujemy bowiem odnosząc się do różnych zagadnień, takich jak edukacja czy mieszkalnictwo. Wydaje mi się jednak, że ostatnio zaszła interesująca zmiana, jeśli chodzi o młodych europejskich wyborców – szczególnie Polaków – i sympatyzują oni coraz częściej z Partią Pracy.
Czy pan albo pana ugrupowanie podjęło jakiekolwiek działania, aby przekonać do siebie elektorat polskich i innych europejskich imigrantów?
Tak, myślę, że to jest parę rzeczy. Po pierwsze, mamy do czynienia z naprawdę obraźliwą i zniechęcającą wiele osób antyimigracyjną retoryką ze strony partii Ukip, a ostatnio także w dużej części Partii Konserwatywnej. Szczególnie młodzi ludzie postrzegają te dwie partie jako taką „małą Anglię”, czyli ugrupowanie, które może nie jest nieprzyjaźnie nastawione do nich jako do pojedynczych osób, ale wrogie wobec swobody przepływu osób i związanego z tym wyborem miejsca pracy. Biorąc to pod uwagę, Partia Pracy pozostaje niejako logicznym wyborem dla tych, którzy reprezentują zgoła inny pogląd w tych sprawach.
Kolejna rzecz to powiązane z nami związki zawodowe, które zrobiły wiele dla pracowników-imigrantów w sektorze budownictwa, produkcji czy usług i zachęcają ich do członkostwa. Związki pomagają w takich kwestiach jak niskie płace czy problemy z bezpieczeństwem w zakładach pracy. Przygotowywaliśmy z nimi wiele spotkań i myślę, że wyborcy widzą, że jest wyraźne powiązanie pomiędzy dobrze zorganizowaną pracą a Partią Pracy. Wewnątrz ugrupowania mamy też tzw. „grupy przyjaciół” - ja jestem w „grupie przyjaciół Polski”, ale jest też np. „grupa przyjaciół Włoch”. Są one po to, aby pomagać przedstawicielom danej narodowości, monitorować ich problemy i pomagać w ich rozwiązywaniu.
24 lutego pod siedzibą brytyjskiego premiera na Downing Street 10 odbył się protest Polaków przeciwko dyskryminacji polskiej społeczności w Wielkiej Brytanii. Czy pana zdaniem imigranci z Europy Wschodniej rzeczywiście spotykają się na Wyspach z aktami dyskryminacji?
W swojej pracy często zajmuję się tymi problemami. Nie sądzę jednak, aby Polacy byli tutaj dyskryminowani. Generalnie podejście do Polaków wynika z uwarunkowań historycznych - naszych bliskich stosunków podczas II wojny światowej i wdzięczności za to, co Polska zrobiła wówczas dla Wielkiej Brytanii. Takie podejście widać szczególnie wśród starszego pokolenia.
Poza tym, poznając polską społeczność w tym kraju, doceniamy jej etykę pracy czy pielęgnowanie wartości rodzinnych. To sprawia, że Polacy są szanowaną i akceptowaną grupą imigrantów.
Muszę jednak wspomnieć o pewnym elemencie, który wpływa na postrzeganie Polaków przez Brytyjczyków, a mianowicie pewnego rodzaju ksenofobii w brytyjskich mediach. Nie sądzę, aby Polacy kiedykolwiek stali się celem ataków na tle nienawiści rasowej, gdyby nie histeryczne artykuły w prawicowej prasie przez ostatnich 10 lat.
Kiedy debatuje się na temat imigracji, często mówi się o napięciach, jakie powstają, gdy duża grupa imigrantów osiada w miejscach zamieszkiwanych przez rdzennych Brytyjczyków. Jak można złagodzić to zderzenie kultur?
To temat, z którego zdaję sobie sprawę, gdy rozmawiam z kolegami z innych części kraju. Osobiście nie miałem z tym do czynienia. Biorąc jednak pod uwagę sytuacje, gdy nagle, w ciągu roku lub dwóch, wzrasta populacja imigrantów, a ich słabo posługujące się angielskim dzieci idą do szkoły, to może być szok dla obu stron. Uważam jednak, że wystarczy wprowadzenie tu pewnych regulacji, takich chociażby jak zatrudnienie dodatkowej pomocy w szkołach czy dwujęzycznych nauczycieli. Przecież po 6 miesiącach te dzieci będą już mówić po angielsku! Kłopot chyba powstaje tylko wówczas, gdy w krótkim okresie czasu zauważa się na danym terenie znaczący napływ jednej grupy etnicznej. Przesadą jest jednak ogólne stwierdzenie, że jest to problem z imigracją.
Poza tym, wielu imigrantów, uchodźców czy osób poszukujących azylu przyjeżdża do Wielkiej Brytanii bardzo zmotywowanych do pracy. Tacy ludzie chcą wnosić istotny wkłady w życie społeczeństwa - i gdy tylko rdzenni mieszkańcy to dostrzegają, znikają wszelkie uprzedzenia.