Kontrowersyjny szef Sports Direct w ogniu krytyki. "Do pracy latam helikopterem"
Jakiś czas temu na jaw wyszło, że firma od 2012 roku nie wypłaca swoim pracownikom ustawowej stawki minimalnej. W wyniku kontroli skarbowej z HMRC, Sports Direct przyznał się do nadużyć i podjął decyzję o wypłaceniu zaległości wszystkim zatrudnionym - łącznie opiewały one na kwotę miliona funtów.
To jednak nie był koniec sprawy - kontrola wykazała dodatkowe nadużycia przy zatrudnianiu na kontrakty "zero hours" oraz fatalne warunki panujące w magazynach, które przypominały obozy pracy. Mike Ashley nabrał jednak od tego momentu wody w usta; odmówił spotkania z parlamentarzystami, którzy domagali się wyjaśnień i nie skomentował doniesień.
Szansą na ocieplenie jego wizerunku miało być zaproszenie dziennikarzy i przechodniów do siedziby Sports Direct w Shirebrook. Niestety, nawet starannie zaplanowana wizyta musiała zakończyć się inaczej, niż zakładano.
Mike Ashley, który chciał pokazać wszystkim, że musi przechodzić przez bramki kontrolne tak jak każdy w Sports Direct, został poproszony o opróżnienie kieszeni. W obecności zarabiających płacę minimalną pracowników wyciągnął wówczas gruby plik banknotów o nominale £50, co wzbudziło oburzenie wszystkich obecnych. Jeden z obecnych dziennikarzy zwrócił uwagę, że "to dość dużo gotówki", na co Ashley zażartował: "Tak, byłem w kasynie".
"Czarny PR" to prawdziwa specjalność szefa Sports Direct. Swoją drugą szansę na polepszenie wizerunku otrzymał wczoraj na antenie telewizji BBC. Podczas wywiadu miał odnieść się do zarzutów o nieprzestrzeganie praw pracowników, fatalne warunki zatrudnienia i unikanie odpowiedzialności. W rezultacie widzowie podczas rozmowy mogli usłyszeć m.in. wypowiedź: "Latam do pracy helikopterem. To coś realnego. Kiedy ludzie do mnie mówią bądź realistą - to właśnie jest realizm".
Dopytywany przez prowadzącego o odniesienie się do niskich warunków płacowych pracowników Ashley poinformował o sprzątaczce, która dostała do swojej wypłaty dodatkowe £80 tysięcy funtów bonusu. "Nikt inny w Wielkiej Brytanii tego nie zrobił" - odpowiedział z satysfakcją.
Zapytany o "obozy pracy" w magazynach, założyciel Sports Direct przekazał, że nie miał świadomości o istnieniu jakiegokolwiek problemu. "Czy powinienem był wiedzieć więcej? Tak. Czy wiedziałem, co się tam dzieje? Absolutnie nie" - dodał. Zauważył również, że od momentu wyjścia na jaw informacji o fatalnych warunkach pracy, firma poczyniła wiele zmian.