Mieszkańcy niewielkiej wioski na Minorce grożą jej zamknięciem dla turystów
Nie tylko Majorka wszelkimi dostępnymi sposobami walczy z niestosownym zachowaniem turystów. Mniejsza wyspa archipelagu Balearów, Minorka, także dostrzega coraz więcej minusów związanych z nadmiernym napływem gości. Larum podnieśli mieszkańcy wioski Binibeca Vell, położonej na południowym wybrzeżu śródziemnomorskiej wyspy.
Miejsce to przyciąga turystów kameralną atmosferą i urokliwymi bielonymi domkami w stylu tych z Santorini. Jednak odkąd wioska ta w mediach społecznościowych zaczęła stawać się wizytówką beztroskich wakacji, o spokoju i kameralności mogli zapomnieć na pewno jej mieszkańcy. Binibeca Vell rocznie odwiedza nawet 800 tys. turystów, a w tym roku może być ich milion.
"Problemem nie są turyści" – oświadczył w rozmowie z "The Guardian" Óscar Monge, który stoi na czele grupy reprezentującej 195 właścicieli nieruchomości Binibeca Vell. Jego zdaniem winę za całą sytuację ponoszą urzędnicy, którzy pozostawili mieszkańców z piętrzącymi się śmieciami i masą turystów, których zachowanie zdecydowanie odbiega od normy. Problemem jest hałas, całonocne imprezy i nieproszeni goście, którzy bez pozwolenia wchodzą na prywatne posesje.
"Binibeca Vell nie jest miejscem przygód, a miejscem, w którym mieszkają ludzie" – protestuje Monge. Dodaje, że jeśli urzędnicy nie poradzą sobie z tym problemem, w sierpniu w wśród właścicieli nieruchomości przeprowadzone zostanie głosowanie w kwestii zakazania turystom wstępu na osiedle.
Skargi płyną już od lat, a jedyne co udało się wypracować do tej pory, to dopłata w wysokości 15 tys. euro (ponad 64 tys. zł) dla mieszkańców na pomoc w usuwaniu śmieci. Sam problem nie zniknął, dlatego w roku ubiegłym mieszkańcy w ramach protestu prosili turystów, by odwiedzali wioskę w określonych godzinach. W tym roku harmonogram odwiedzin ustalono pomiędzy 11.00 a 20.00.
"Chcemy spokojnie zjeść śniadanie na naszych tarasach i spać spokojnie, bez hałasu" – wyjaśnił Monge, dodając, że decyzja o całkowitym zamknięciu wioski będzie ostatecznością. Bowiem w walce z nadmierną turystyką ucierpią ci, którzy na niej zbudowali swoje biznesy - to około 100 rodzin, właścicieli niewielkich hoteli, sklepików z pamiątkami czy barów.
"Oczywiście jest to trudna decyzja, ale jesteśmy do niej zmuszani. Z wybrzeża nadal będzie można zwiedzać peryferie wioski, ale nie będzie można wjechać na wewnętrzne uliczki" – stwierdził w rozmowie z brytyjskim dziennikiem.