Cookie Consent by Privacy Policies Generator website
Menu

Przyjaciel Brytyjczyka, który zmarł po alkoholu w Polsce: "Policja mnie wyśmiała"

Przyjaciel Brytyjczyka, który zmarł po alkoholu w Polsce: "Policja mnie wyśmiała"
40-latek zdecydował się opublikować w prasie swoje wspomnienia z targicznej nocy w Krakowie. (Fot. Getty Images)
Na Wyspach nie milkną echa śmierci 36-letniego Marka Cocksa, który zmarł po wizycie w klubie ze striptizem w Krakowie po tym, gdy w krótkim czasie podano mu aż 22 szoty alkoholu. Teraz głos w sprawie zabrał przyjaciel mężczyzny, który opowiedział swoją wersję zdarzeń z feralnej nocy.
Reklama
Reklama

40-letni ojciec dwójki dzieci Steven Skiba towarzyszył swojemu przyjacielowi - 36-letniemu Markowi Cocksowi - w czasie jego wakacyjnego wypadku do Krakowa w 2017 r. Mężczyzna zmarł, gdy udał się do klubu ze striptizem Wild Nights, w którym podano mu 22 szoty alkoholu, a następnie okradziono.

Policja w Polsce dokonała wielu aresztowań w związku z jego śmiercią, ale śledztwo wciąż jest w toku, a szczegóły sprawy są publikowane przez media dopiero teraz.

Mężczyzna wspomina, że został wyśmiany, gdy poprosił policję w Krakowie o pomoc. (Fot. Getty Images)

40-latek z Saltburn-by-the-Sea w North Yorkshire, który zawodowo zajmuje się rybołówstwem, wspomina, iż "decyzję o wyjeździe do Polski podjął ze swoim przyjacielem pod wpływem chwilowego impulsu", gdy "obaj byli odrobinę samotni i wzięli wolne w pracy".

Steven Skiba podkreślił, że obaj "byli świadomi ryzyka kradzieży kieszonkowych w polskich klubach nocnych", więc postanowili po prostu zabrać ze sobą ograniczoną ilość gotówki, aby uniknąć rabunku.

Mężczyzna przekazał, że w noc poprzedzającą tragiczną śmierć zostali wciągnięci do tego samego klubu, ale postanowili wrócić do domu po jednym drinku, pomimo nalegania ze strony pracowników Wild Nights.

Dodał, że przez całą noc czuł się chory i był pewny, że do jego drinka coś dosypano. Chociaż nie miał ochoty wychodzić następnej nocy, zgodził się to zrobić, ponieważ nie chciał zrujnować podróży przyjaciela.

Steven Skiba wspomina, że początkowo z przyjacielem udali się na główny plac, ale wszystkie bary były "zbyt eleganckie", a oni szukali czegoś "bardziej przyziemnego".

Po przejściu przed klubem ze striptizem w bocznej uliczce, weszli do środka zachęcani przez "naganiacza". W środku uznali, że to jednak nie jest miejsce dla nich, ale "zostali zmuszeni do pozostania". Każdego z nich wprowadzono do specjalnych kabin z zasłonami.

"Nigdzie nie widziałem Marka. Potem z korytarza wyszło dwóch innych mężczyzn, bujając się na wszystkie strony. Dosłownie słaniali się po ścianach. Nigdy nie widziałem czegoś takiego. Powtarzali w kółko, że coś jest nie tak i że dziewczyny są złodziejkami" - wspomina Steven Skiba.

"Zacząłem naprawdę martwić się o Marka. Mój telefon padł, więc zapytałem gościa, czy mógłbym użyć jego telefonu, aby wysłać wiadomość na Facebooku. Napisałem Markowi, żeby jak najszybciej wyszedł, bo go okradną. Nawet nie wiem, czy kiedykolwiek to odczytał" - dodał.

40-latek ostatecznie postawił na swoim i wyszedł z klubu. Zatrzymał szybko przejeżdżający w pobliżu radiowóz, ale polscy policjanci "wyśmiali go", zamiast udzielić mu pomocy. Usłyszał wówczas od stojącego w pobliżu innego mężczyzny, że "są częścią polskiej mafii".

Steven Skiba wrócił do klubu po przyjaciela, ale ochroniarze uniemożliwiali mu zobaczenie się z nim i zachęcali do dalszego picia. W tym czasie zobaczył krzyczące i płaczące striptizerki oraz ratowników medycznych wykonujących na kimś resuscytację.

Kiedy zapytał bramkarzy, czy to jego przyjaciel Mark, ochroniarze z polskiego klubu przekazali mu, że "wszystko w porządku". "Chwilę później zapytałem się raz jeszcze, czy z Markiem wszystko naprawdę dobrze. Bramkarz spojrzał się na mnie, zaczął się śmiać i oznajmił rozbawiony: twój przyjaciel nie żyje" - wspomina traumatyczny moment 40-latek.

"Upadłem na ziemię na czworaka. Byłem w absolutnym szoku" - dodaje.

Brytyjczyk zaprzecza jednocześnie twierdzeniom polskich śledczych, jakoby Mark był już pijany, kiedy wszedł do klubu. Mężczyzna twierdzi, że obaj - i to dużo wcześniej - wypili zaledwie jedno piwo. 

"Marka nie było w kabinie zbyt długo, więc musieli wepchnąć mu alkohol do gardła lub zaprawić drink narkotykami" - ocenia.

Brytyjczyk przyznaje, że do dziś nie może sobie wybaczyć całej sytuacji i wciąż żałuje, iż zamiast wypadu do Amsterdamu wybrali Kraków.

Wcześniej brytyjskie media doniosły, że siostra zmarłego otrzymała od polskich służb informację, iż pomimo wielu aresztowań i trwającego śledztwa nikogo nie pociągnięto do odpowiedzialności. Również ona przekazała prasie, że wiele informacji policji w Polsce jest nieprawdziwych, w tym właśnie domniemanie, że jej brat był już pijany.
 

Czytaj więcej:

Brytyjczyk zmarł po wypiciu 22 szotów w klubie ze striptizem w Polsce

    Reklama
    Reklama
    Kurs NBP z dnia 17.05.2024
    GBP 4.9790 złEUR 4.2685 złUSD 3.9363 złCHF 4.3302 zł
    Reklama

    Sport


    Reklama
    Reklama