Ferrari szaleje na torze, Kubica siedzi i czeka
Leclerc pokonał swoje najszybsze okrążenie w czasie 1.18,247, a łącznie przejechał ich 157, czyli ok. 730 km. W poniedziałek jego partner z teamu Niemiec Sebastian Vettel uzyskał 1.18,161, pokonując 169 "kółek" czyli prawie 800 km i również był "najlepszy" w obu aspektach. W minionym sezonie wyścig o Grand Prix na torze w Katalonii miał 66 okrążeń.
Drugi wynik uzyskał wczoraj Brytyjczyk Lando Norris (McLaren-Renault) - 1.18,553. Broniący tytułu Brytyjczyk Lewis Hamilton (Mercedes GP) miał 10. rezultat - 1.19,928. Dzień wcześniej uzyskał 1.20,135. We wczorajszych testach brało udział w sumie 12 kierowców, w poniedziałek było o jednego mniej.
Nie było wśród nich Kubicy ani jego kolegi z teamu Brytyjczyka George'a Russella. Bolid Williamsa w dalszym ciągu jest usprawniany w fabryce w Grove.
"Jak na ironię, w Barcelonie dziewięć zespołów robi kolejne okrążenia na trasie, a najwięcej mówi się o tej jednej ekipie, która na razie nie jeździ - o Williamsie. W alei serwisowej krążą pogłoski - i to są tylko pogłoski - że nadal obowiązuje wersja, iż bolid teamu pojawi się na torze dzisiaj. Jak szybki będzie FW42, kiedy już wyjedzie z garażu - każdy czeka z niecierpliwością, żeby się dowiedzieć..." - napisano na oficjalnej stronie internetowej F1.
Bolid teamu Williams, którego kierowcą w tym sezonie mistrzostw świata Formuły 1 jest Robert Kubica, około godziny czwartej rano dotarł do Barcelony, gdzie odbywają się oficjalne testy. Wiele wskazuje na to, że na tor wyjedzie dopiero po południu.
Brak możliwości udziału w testach byłby ciosem dla każdego teamu, a dla Williamsa jest szczególnie dotkliwy, ponieważ ten zespół miał najwięcej do poprawienia po poprzednim sezonie. Zajął w nim ostatnie miejsce w klasyfikacji konstruktorów, a ówcześni kierowcy Rosjanin Siergiej Sirotkin i Kanadyjczyk Lance Stroll regularnie plasowali się w końcówce stawki i w kwalifikacjach, i w wyścigach.
Choć w pierwszych dwóch dniach wrażenie na obserwatorach zrobiła szybkość i niezawodność Ferrari, przedstawiciele zespołów jak zawsze podkreślali, że czasy osiągnięte podczas testów nie mają żadnego przełożenia na to, co będzie się dało zaobserwować po rozpoczęciu sezonu.
"Inna ilość paliwa w zbiornikach, inne ustawienia silnika - jest tak wiele rzeczy, które można zrobić, by zmylić przeciwników... Jest o wiele za wcześnie, żeby cokolwiek powiedzieć" - stwierdził szef teamu Haas (silnik Ferrari) Guenther Steiner.
Debiutujący w cyklu Tajlandczyk Alexander Albon (Toro Rosso-Honda) zaczął najgorzej jak mógł - już chwilę po pierwszym wyjeździe na tor wylądował na żwirze, z którego nie mógł się wydostać. Jego auto musiało zostać przetransportowane z powrotem do garażu, a sesję przerwano na kilkanaście minut.
Chwilę nerwów przeżył też Daniel Ricciardo, który przeniósł się z Red Bulla do Renault. Z jego auta na prostej drodze odpadł element tylnego skrzydła, w związku z czym Australijczyk stracił panowanie nad bolidem, wypadł z toru i zatrzymał się tuż przed barierą z opon. Zdołał jednak wrócić na tor i dojechać do alei serwisowej.
"To wszystko są nowe części, system DRS jest inny niż w zeszłym roku. Daje więcej, ale wiąże się to z większym naciskiem. Kiedy nacisnąłem na hamulec, straciłem kontrolę nad samochodem. Szkoda że straciłem przez to resztę porannej sesji, no ale właśnie po to są testy" - oświadczył Ricciardo.
Na około godzinę przed zakończeniem drugiego dnia treningów Francuz Pierre Gasly (Red Bull) uderzył z dość dużą prędkością w bandę. Kierowcy nic się nie stało, ale auto zostało uszkodzone i tego dnia już na tor nie wróciło. Przerwa w sesji trwała około kwadransa.
Pierwszy wyścig w tym sezonie - o Grand Prix Australii w Melbourne - odbędzie się 17 marca.