Paweł wrócił do Polski i już żałuje...
"Tymczasem, przenoś moją duszę utęsknioną
Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych,
Szeroko nad błękitnym Niemnem rozciągnionych;
Do tych pól malowanych zbożem rozmaitem,
Wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem..."
(Adam Mickiewicz, "Pan Tadeusz", Inwokacja)
Paweł, lat 30, pracownik budowlany (Londyn), mieszkaniec małej miejscowości na Śląsku:
- Zabrałem się do Polski jednym z ostatnich lotów z Londynu, w ramach akcji polskich linii lotniczych LOT, stanowiącej pomoc rządu dla rodaków, którzy chcieli wrócić do Ojczyzny przed zamknięciem jej granic. Decyzję o wyjeździe podjąłem z dnia na dzień. Argumentów za wyjazdem do Polski było wiele. Kończył mi się niedługo kontrakt, żona i dzieci pozostały w kraju, niepewność sytuacji w UK w konsekwencji wyjścia z UE i rozprzestrzenienia się koronawirusa oraz tęsknota za normalnym życiem rodzinnym, zdecydowanie przeważyły za wyborem Polski na miejsce mojego pobytu przez najbliższe miesiące. Nie wahałem się ani chwili, chociaż moja wiedza o warunkach powrotu do Polsk po pobycie za granicą, jak się okazało, była żadna.
Przed odlotem było mierzenie temperatury, zajęcie miejsca w samolocie, wypełnienie ankiety o miejscu pobytu w Polsce oraz podanie danych kontaktowych, no i w drogę. Marzyłem już o przytuleniu żony i dzieci oraz spotkaniach z rodziną i znajomymi. Niestety, wylądowałem na obowiązkowej kwarantannie w specjalnym ośrodku w innym mieście, a nie we własnym domu. Warunki były, delikatnie rzecz ujmując - spartańskie. Kilkadziesiąt osób, wspólne łazienki, braki w obsadzie personelu obsługi, słabe wyżywienie, no i ogrom wolnego czasu. Horror przez dwa tygodnie. Gdyby nie telefon, to chyba bym zwariował. Po dwóch tygodniach zrobili mi test na obecność wirusa (wynik ujemny) i wreszcie mogłem udać się do domu, aby cieszyć się życiem rodzinnym i towarzyskim.
Niestety, moje oczekiwania bardzo rozminęły się z rzeczywistością, jaką zastałem w swojej rodzinnej miejscowości. Rodzina przyjęła mnie wspaniale, ale sąsiedzi i znajomi omijali mnie szerokim łukiem. Nie mogłem tego znieść i w końcu zadzwoniłem do kilku kolegów, ale te rozmowy wprawiły mnie w jeszcze większe zdziwienie. Oczywiście padło w rozmowie: „Cześć, fajnie, że wróciłeś”, ale częściej słyszałem: „Czy masz koronawirusa?”, „Czy byłeś chory?”, „A w Wielkiej Brytanii to chyba już wszyscy chorzy?”, „Musisz uważać, aby nie zarazić dzieci” oraz „Wiesz, jesteśmy kumplami, ale na razie dajmy sobie spokój z kontaktami, bo mamy własne problemy”. Najbardziej jednak zabolały mnie wypowiedzi tego typu: „Tak ci tam było dobrze na Zachodzie, a jak trwoga, to do Polski” lub „Wiesz, to nie jest do końca sprawiedliwe, że Polacy płacili podatki i składki na ubezpieczenie zdrowotne za granicą, a teraz chcą się leczyć w biednej Polsce, na koszt biednego podatnika”.
Co się dzieje? Oczywiście, że teraz mam świadomość zagrożenia wirusowego i wpadłem w „kocioł zakazów i nakazów rządowych”, z którymi nie do końca się zgadzam, bo w części są nielogiczne, a niektóre nawet są niezgodne z prawem, ale żeby tak potraktować starego kumpla, który przecież wrócił do Polski zdrowy? Było mi tym bardziej przykro, że przed moim wyjazdem z UK panowała tam normalna atmosfera. Restauracje, kina, puby i miejsca publiczne były otwarte, a ludzie spędzali wesoło wolny czas, spotykając się przy lampce wina lub szklance piwa. Stadiony były pełne, a ludzie chętnie oddawali się życiu towarzyskiemu w miejscach publicznych. Dla mnie ten przeskok był niesamowity i stresogenny. Nie chodzi mi tutaj o zagrożenia chorobowe, ale o diametralną zmianę mentalności Polaków i sposobu ich myślenia.
Obserwując życie w mojej miejscowości oraz informacje w środkach masowego przekazu, mogę z całą pewnością stwierdzić, że jesteśmy - delikatnie mówiąc - dziwnym narodem, który z jednej strony jest przerażony ilością zachorowań i zgonów, a z drugiej strony ludzie bez potrzeby codziennie udają się do sklepów, nawet po niepotrzebne zakupy, no i obowiązkowo na cmentarze i do kościoła. Nie pomagają zakazy, nakazy, apele władz kościelnych oraz komunikaty w telewizji. Polacy dalej „odważnie” i nieodpowiedzialnie wychodzą z domu na spacery (nawet z dziećmi), jeżdżą na rowerach i biegają, ale patrzą na innych podejrzliwie i traktują innych z rezerwą. Nie noszą rękawiczek do sklepów i nie zachowują bezpiecznej odległości pomiędzy osobami. Ich postawa przekonuje raczej do stwierdzenia, że „strach ma jednak wielkie oczy”, a lekceważenie obowiązujących zarządzeń, wyraźnie wskazuje na nieodpowiedzialność i krótkowzroczność w podejściu ludzi do zagrożeń.
Czy żałuję, że wróciłem do Polski? Nie żałuję, bo mogę być w tych trudnych chwilach z moją rodziną i ją wspierać, ale jak tylko unormuje się sytuacja zdrowotna i gospodarcza na świecie, to jak najszybciej wyjeżdżam do innego kraju i jak najszybciej zabieram do siebie rodzinę, bo to, co koronawirus zrobił z mentalnością Polaków, jest dla mnie nie do przyjęcia. Niestety, epidemia wyzwoliła w mentalności moich rodaków wiele negatywnych cech, postaw i zachowań, które dla mnie są nie do zaakceptowania oraz sprawiła, że krańcowo uwydatniły się animozje polityczne, społeczne i międzyludzkie, w ramach tak wielu grup społecznych.