Rajd Dakar: Życie na biwaku
Kiedy pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku Thierry Sabine organizował pierwszy rajd Paryż – Dakar, zapewne nie przypuszczał, że właśnie stał się twórcą najbardziej rozpoznawalnej imprezy w świecie sportów motorowych.
Wraz z jej rozwojem powiększało się grono uczestników. Jeszcze bardziej rosła liczba osób towarzyszących – mechaników, obsługi medycznej, dziennikarzy. Niekiedy jednemu zawodnikowi towarzyszy paru członków ekipy. A takie zespoły jak X-Raid, które zajmują się kilkoma startującymi tu samochodami Mini, zatrudniają około stu osób.
Ponieważ trasy Dakaru prowadzą przez odludne miejsca, wszystko na biwaku trzeba zbudować od podstaw. Powstają tymczasowe hale przeznaczone na biuro zawodów, stołówkę i biuro prasowe. Ze względu na obecność w Arabii Saudyjskiej wydzielone jest miejsce na modlitwę. Zapewnione są przenośne sanitariaty.
Bardzo istotne jest lądowisko dla helikopterów. Bez nich, ze względów bezpieczeństwa, nie może się odbyć żaden etap. Widzowie na całym świecie nie obejrzeliby też spektakularnych ujęć z trasy.
Łącznie z placem przeznaczonym dla zawodników i ich ekip wszystko zajmuje kilkanaście hektarów. Z biwakiem w słownikowym znaczeniu nie ma to wiele wspólnego. To raczej małe miasteczka, chociaż większość osób śpi w swoich namiotach lub kamperach.
W Arabii Saudyjskiej wszystkie biwaki są do siebie bliźniaczo podobne. Usytuowane blisko lotniska na kawałku pustyni. To ułatwia ich organizację, ale nie zmienia faktu, że jest to ogromne przedsięwzięcie logistyczne.
Biwak jest rozstawiany dzień przed przyjazdem zawodników i zwijany od razu po ich starcie. W tym samym czasie inna ekipa urządza taki sam na mecie kolejnego etapu. Pracuje przy tym kilkaset osób, sprzęt jest przewożony samochodami ciężarowymi, a ludzie autobusami. Dziennikarze, sędziowie, służba medyczna i organizacyjna z etapu na etap podróżują wyczarterowanymi samolotami - dużym pasażerskim Boeingiem i mniejszym ATR-em.
Yesterday was @kmbenavides' birthday 🎂
— DAKAR RALLY (@dakar) 10 January 2020
But he is the one gifting us this beautiful shot 🙌
¡Gracias campeón, que cumples muchos mas en el Dakar!#Dakar2020 pic.twitter.com/Cn4AJX3Pgv
Biwak żyje całą dobę. Jako pierwsi rano docierają pasażerowie samolotów. Później przyjeżdżają samochody asystujące zawodnikom. Zajmują swój kawałek pustyni i rozstawiają stanowiska serwisowe. Nikt się specjalnie nie odgradza, wszędzie można swobodnie wejść, porozmawiać ze znajomymi, wspólnie coś zjeść. Czuć ducha pierwotnego Dakaru.
Po południu zaczynają przyjeżdżać zawodnicy. Trwa to kilka godzin, a pechowcy, którzy zabłądzili lub mieli problemy techniczne, pojawiają się jeszcze później. Dosyć spokojny do tego momentu biwak zaczyna żyć w zawrotnym tempie. Zawodnicy idą się umyć i coś zjeść, a do pracy przystępują mechanicy, którzy rozbierają ich maszyny na części. Pełne ręce roboty mają służby medyczne opatrujące poszkodowanych, w oddzielnym namiocie przeprowadza się masaże.
Ze wszystkich stron słychać huk silników i generatorów prądotwórczych. Trwa to całą noc, ale po dwóch czy trzech dniach życia w takim rytmie nawet osoby wrażliwe na hałas nie mają problemów z zaśnięciem obok Kamaza testującego obroty silnika.
Dakarowe biwaki to legenda. Wszyscy podkreślają, że się tu świetnie czują. Co prawda niektórzy nieco narzekają na monotonne jedzenie i nieustanny brak ciepłej wody, jednak uczestnicy pierwszych Dakarów o takich warunkach mogli tylko marzyć.