Mija 20 lat od śmierci Ayrtona Senny we Włoszech
Jeden z najwybitniejszych kierowców w historii F1 zginął 1 maja 1994 roku na torze Autodromo Enzo e Dino Ferrari we włoskiej Imoli. Miał 34 lata.
Reklama
Reklama
Atmosfera szoku i niedowierzania towarzyszyła światu sportów motorowych, gdy prezenter BBC Murray Walker obwieścił: "Kierowca wyścigowy Ayrton Senna zginął podczas Grand Prix San Marino".
Miało to miejsce zaledwie kilka godzin po tragicznym wypadku. Trzykrotnego mistrza świata udało się wydobyć z wraku bolidu teamu Williams. W stanie śmierci klinicznej trafił do kliniki Maggiore w Bolonii. Lekarze stwierdzili rozległe urazy czaszki, a po kilku godzinach sztucznego podtrzymywania życia - całkowity zanik pracy mózgu.
Senna prowadził w wyścigu przez kilka pierwszych okrążeń, ale w pewnym momencie jego bolid uderzył w barierę otaczającą tor na zakręcie o nazwie Tamburello. Brazylijczyk stracił panowanie nad pojazdem jadącym z prędkością przekraczającą 230 km/godz.
"Kiedy zobaczyliśmy ten wypadek na monitorach w naszym studiu, zapanowała absolutna cisza. Przez dłuższą chwilę nie byłem w stanie wypowiedzieć żadnego słowa. Zresztą wszyscy byli ogromnie zszokowani. Nawet dzisiaj wspomnienia tamtego dnia budzą we mnie nieprzyjemne odczucia" - wspominał Henry Hope-Frost, który prowadził w studio telewizji Canal+ transmisję z wyścigu.
To nie była wówczas jedyna tragiczna informacja z włoskiego toru. Dzień wcześniej w kwalifikacjach życie stracił również 33-letni Austriak Roland Ratzenberger, a w trakcie treningów do szpitala trafił rodak Senny Rubens Barrichello. Nie stwierdzono u niego poważniejszych obrażeń, ale Brazylijczyk nie wystartował w wyścigu.
"Właśnie dzisiaj, kiedy wypadek miał Roland, zdałem sobie sprawę z tego, jak często balansujemy na granicy życia i śmierci. Teraz po raz pierwszy spostrzegłem, że siedząc w samochodzie cały się trzęsę. Patrzyłem w monitor, kiedy zaczęli wyciągać Ratzenbergera z samochodu. Gdy zobaczyłem jak to wszystko wygląda, wiedziałem, że jest bardzo źle" - opowiadał na dzień przed śmiercią Senna, któremu także doradzano zaprzestanie startów w Formule 1.
Miało to miejsce zaledwie kilka godzin po tragicznym wypadku. Trzykrotnego mistrza świata udało się wydobyć z wraku bolidu teamu Williams. W stanie śmierci klinicznej trafił do kliniki Maggiore w Bolonii. Lekarze stwierdzili rozległe urazy czaszki, a po kilku godzinach sztucznego podtrzymywania życia - całkowity zanik pracy mózgu.
Senna prowadził w wyścigu przez kilka pierwszych okrążeń, ale w pewnym momencie jego bolid uderzył w barierę otaczającą tor na zakręcie o nazwie Tamburello. Brazylijczyk stracił panowanie nad pojazdem jadącym z prędkością przekraczającą 230 km/godz.
"Kiedy zobaczyliśmy ten wypadek na monitorach w naszym studiu, zapanowała absolutna cisza. Przez dłuższą chwilę nie byłem w stanie wypowiedzieć żadnego słowa. Zresztą wszyscy byli ogromnie zszokowani. Nawet dzisiaj wspomnienia tamtego dnia budzą we mnie nieprzyjemne odczucia" - wspominał Henry Hope-Frost, który prowadził w studio telewizji Canal+ transmisję z wyścigu.
To nie była wówczas jedyna tragiczna informacja z włoskiego toru. Dzień wcześniej w kwalifikacjach życie stracił również 33-letni Austriak Roland Ratzenberger, a w trakcie treningów do szpitala trafił rodak Senny Rubens Barrichello. Nie stwierdzono u niego poważniejszych obrażeń, ale Brazylijczyk nie wystartował w wyścigu.
"Właśnie dzisiaj, kiedy wypadek miał Roland, zdałem sobie sprawę z tego, jak często balansujemy na granicy życia i śmierci. Teraz po raz pierwszy spostrzegłem, że siedząc w samochodzie cały się trzęsę. Patrzyłem w monitor, kiedy zaczęli wyciągać Ratzenbergera z samochodu. Gdy zobaczyłem jak to wszystko wygląda, wiedziałem, że jest bardzo źle" - opowiadał na dzień przed śmiercią Senna, któremu także doradzano zaprzestanie startów w Formule 1.
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama