Cookie Consent by Privacy Policies Generator website
Menu

Alicja Rosolska: Celem wygrana w Wielkim Szlemie

Alicja Rosolska: Celem wygrana w Wielkim Szlemie
Od lewej: Alicja Rosolska i Mihaela Buzarnescu. (Fot. Getty Images)
'W przyszłym roku moim celem będzie wygrana w Wielkim Szlemie' - podkreśliła tenisistka Alicja Rosolska, która w zakończonym właśnie sezonie dotarła m.in. do półfinału Wimbledonu w deblu oraz finału US Open w mikście.
Reklama
Reklama

Sezon zakończyła pani występem turnieju Elite Trophy w Chinach, gdzie wystąpiła pani w parze z Rumunką Mihaelą Buzarnescu. Jak się wam wspólnie grało?
- Grało nam się bardzo fajnie, szczególnie nasz drugi mecz - wygrany z Chinkami Quianhui Tang i Fangying Xun 6:2 6:2 był udany. W premierowym spotkaniu grałyśmy zbyt ofensywnie i popełniałyśmy dużo błędów na returnie, dlatego też po pierwszym secie zmieniłyśmy strony na returnie. Mimo wszystko przegrana 2:6 3:6 z Shuko Aoyamą i Lidziyą Marozawą była rozczarowująca. Nie awansowałyśmy do finału, ale cieszę się, że mogłam się sprawdzić w tym bardzo dobrze zorganizowanym turnieju. Zawsze z chęcią wracam do Zhuhai.

Półfinał Wimbledonu, a wcześniej ósme turniejowe zwycięstwo w deblu oraz finał US Open w mikście. Który z tych wyników uważa pani za najcenniejszy w tym sezonie i dlaczego?
- Trudno stwierdzić, bo każde z tych osiągnięć było wyjątkowe i kosztowało mnie sporo wysiłku. Po słabych rezultatach na mączce, w tym nieudanym Roland Garros, wygrany turniej w Nottingham dodał nam z Abigail Spears pewności siebie, której ukoronowaniem był półfinał mojego ulubionego Wimbledonu. Uwielbiam grać na trawie i dlatego od zawsze marzę o wygraniu właśnie tej lewy Wielkiego Szlema. Cieszę się, że wreszcie pokonałam nie tylko barierę drugiej rundy w Londynie, ale i kilka znakomitych par, jak Bertens - Larsson czy Mladenovic - Babos. To były bardzo dobre mecze, dzięki którym nabyłam sporo doświadczeń, nagrodę w postaci nominacji do klubu "Last Eight" oraz mnóstwo pozdrowień i gratulacji, za które bardzo serdecznie dziękuję.

A co z finałem miksta na US Open w parze z Nikolą Mekticem? Chyba był nieco nieoczekiwany...
- Niekoniecznie, bo do Nowego Jorku jechałam dobrze przygotowana. W deblu co prawda odpadłyśmy ze Spears przedwcześnie, ale mecz pierwszej rundy przegrałyśmy raczej ze sobą niż z przeciwniczkami. Na szczęście zrekompensowałam sobie to wszystko mikstem. Nikola grał bardzo dobrze i szybko zgraliśmy się na korcie. Ten sukces dał mi dużo pozytywnej energii, sprawił wiele radości i przede wszystkim udzielił odpowiedzi na pytanie, które zadawałam sobie od dawna - jakie to uczucie być w finale Wielkiego Szlema? Teraz już mam tę świadomość, a nabyte doświadczenie sprawiło, że dalej szukam odpowiedzi na trochę inne zagadnienie - jak wygrać Wielkiego Szlema???

Czy można kończący się sezon uznać za rok renesansu formy Alicji Rosolskiej? Czy jest pani niczym wino - im dojrzalsza, tym lepsza?
- Po osiągnięciach w Wielkim Szlemie takich komentarzy było sporo, ale ja za winem... nie przepadam! Być może coś w tym jednak jest. Mój były trener Torsten Peschke nie mylił się, gdy przepowiedział, iż zacznę dobrze grać po trzydziestce. Wiedział co mówi, bo przecież jego żona Kveta najlepsze rezultaty osiągnęła właśnie dość późno i choć już przekroczyła "40" nadal nie zwalnia tempa.

A może kluczem do sukcesów jest zmiana stanu cywilnego?
- Z pewnością ślub z Danem Championem dał mi wiele radości, energii i pozwolił spojrzeć na tenis z nieco innej perspektywy. Ale daleka jestem od doradzania dziewczynom, żeby wychodziły za mąż, bo to gwarancja dobrych wyników. Niech kierują się własnym szczęściem. A mówiąc poważnie to kluczem do sukcesów są jak zawsze: ciężka praca, dyscyplina, wiara w siebie i wytrwałość.

Gra pani dużo, co wiąże się z tym, że w domu bywa rzadko. Mąż nie narzeka?
- To prawda, w domu jestem raczej gościem. Na szczęście mąż zdecydował, że będzie wspierał mnie z trybun w większości turniejów, dlatego też zarówno same podróże, jak i zawody sprawiały mi przyjemność. Dan pomógł mi także w jeszcze jeden sposób - dzięki niemu poznałam w Dubaju świetnego fachowca, jakim jest trener Cesar Ferrer, który także dołożył cegiełkę do poprawy poziomu mojej gry.

W tym roku pani i Spears byłyście niemal nierozłączne. Świetne wyniki były jednak przeplatane wpadkami. Do takich trzeba bowiem zaliczyć odpadnięcie w pierwszych rundach na US Open czy French Open. Jak - i czy w ogóle - można to wytłumaczyć?
- Niestety to prawda, że zaliczyłyśmy sporo wpadek. Sezon w zasadzie uratowały nam występy na trawie okraszone półfinałem Wimbledonem. Przyczyn niepowodzeń było sporo, chociażby problemy życiowe i sercowe mojej partnerki. Czasem miałyśmy źle dobrany plan startowy, bo nasz agresywny styl gry na wolniejszych nawierzchniach nie zawsze dobrze funkcjonował. Do tego doszły kontuzje, choroby i oczywiście nerwy. Nie chcę tych rzeczy traktować jako wymówki, ale sezon jest długi, a problemów całkiem sporo. Biorąc pod uwagę nasze doświadczenie niektórych błędów można było jednak uniknąć. Ale to nie są rzeczy, których nie można poprawić w następnym roku.

Czyli konkretnie - co musicie zrobić, żeby bilans gier nie był średni, a wyniki lepsze?
- Przede wszystkim musimy ustalić jasne i klarowne cele na przyszły rok. Tak naprawdę to w 2018 umówiłyśmy się tylko na Australian Open, a wyszedł z tego cały sezon. Żeby było jasne - bardzo odpowiada mi styl Abigail, która lubi grać szybko i agresywnie wchodzi na siatkę. Dobrze się uzupełniamy. Ale po naszym sukcesie na Wimbledonie była nieco zagubiona i chciała kończyć karierę. Zdecydowała się – niejako na pożegnanie i ukoronowanie 20-letnich startów – wystąpić jeszcze na US Open, dlatego też podczas tego występu czuła dodatkową presję. Przed nami więc ważne decyzje. Zobaczymy, czy dalej będziemy współpracować na korcie, czy pozostanie nam tylko przyjaźń poza nim.

Ze Spears czy bez - jakie plany na najbliższy okres?
- Po powrocie z Chin czas na przerwę i planowanie treningów oraz przygotowań na następny sezon. Bardzo chciałabym wygrać turniej Wielkiego Szlema i mam nadzieję, że w przyszłym roku zrobię ku temu kolejny krok.

Po 2019 będzie 2020, czyli kolejny rok olimpijski. Zabrakło pani w Rio, ale czy dobre wyniki sprawiają, że pojawia się myśl o tym, aby pojechać na igrzyska po raz trzeci?
- Oczywiście, bardzo bym tego chciała. Występ w igrzyskach i reprezentowanie kraju to dla mnie olbrzymia radość i niesamowite wyróżnienie. Każdego roku grając w Pekinie wspominam moją pierwszą olimpiadę z 2008 roku. Tyle lat minęło, ale w pamięci wszystko jest świeże. Te miłe wspomnienia zostaną ze mną do końca życia. Mimo iż czas szybko leci, to mam nadzieję, że forma pozwoli mi zagrać w Tokio, choć póki co koncentruję się na teraźniejszości.

Plany sportowe znamy. A osobiste? Pojawia się temat macierzyństwa?
- Kiedyś Kim Clijsters poradziła mi, że jeśli mam wskoczyć na wyższy poziom, to muszę urodzić dziecko. Śmiałam się z tego, ale Kim mówiła to całkiem poważnie. Teraz coraz więcej zawodniczek wraca na kort po urodzeniu dziecka i zazwyczaj radzą sobie lepiej... Czasy się zmieniły, a co za tym idzie w tenisie pojawiły się też pieniądze. Zawodniczki mogą pozwolić sobie choćby na podróż z dzieckiem, a na niektórych turniejach – np. na wszystkich Szlemach - są nawet specjalne przedszkola dla maluszków. Wcześniej myślałam, że czas na męża i dzieci przyjdzie dopiero po zakończeniu kariery, ale jak widać jestem już po ślubie, a wciąż gram.

Kiedyś przyjdzie jednak czas na odłożenie rakiety na półkę. Co zamierza pani robić po zakończeniu kariery?
- Tenis to moje hobby i wciąż czerpię z gry dużo radości. Chciałabym podzielić się swoimi doświadczeniami i zachęcić dzieci, młodzież do tego wspaniałego sportu. Dlatego jeśli tylko zdrowie będzie dopisywać, to pewnie zostanę trenerką. A jeśli nie tenis? To naprawdę nie wiem, ale lubię uczyć się nowych rzeczy.

    Reklama
    Reklama
    Kurs NBP z dnia 28.03.2024
    GBP 5.0474 złEUR 4.3191 złUSD 4.0081 złCHF 4.4228 zł
    Reklama

    Sport


    Reklama
    Reklama