Cookie Consent by Privacy Policies Generator website
Menu

Polski fryzjer pracował dla włoskiej mafii!

Polski fryzjer pracował dla włoskiej mafii!
Mimo że w Kampanii jest wysoki współczynnik przestępczości, Polak nie musiał się obawiać, że ktoś go napadnie. (Fot. Thinkstock)
Oto historia jak z filmu. Polski fryzjer, który w latach 90. rozpoczął pracę w miasteczku Casal di Principe w Kampanii, poznał w salonie ważnego bossa włoskiej mafii i stał się jego osobistym stylistą. Członkom camorry usługiwał przez 15 lat.
Reklama
Reklama

"Pewnego dnia na moim fotelu zasiadł mężczyzna, który bezceremonialnie wyminął kilka osób czekających w kolejce. Siwy, ale nie stary jeszcze, w białej koszuli i zwykłych dżinsach. Usiadł i kiwnął na mnie ręką, dając znak, bym rozpoczął. Kategorycznie zażądałem, żeby wstał i wskazałem na oczekujących. Ku memu zdziwieniu kolejka zamarła, nikt się nie ruszył z miejsca. Chwilę później przybiegł właściciel. Okazało się, że starszy pan to Carmine Schiavone, głowa klanu Caelasi, jednego z najbardziej wpływowych w strukturze camorry" - polski fryzjer relacjonuje dziennikarce rosyjskiego miesięcznika "Wokrug Swieta".

Nogi się pod nim ugięły. Przeprosił Schiavonego i zaproponował, że wykona swoją usługę za darmo. Mafioso przystał na to. Odwiedził zakład jeszcze kilka razy i zaproponował, żeby został jego osobistym fryzjerem. Wymagał od niego, aby był sprawny w swoich fachu, nie zadawał zbędnych pytań i czasami stawał się głuchy na to, co dzieje się wokoło.

Do tej pory Polak ledwo wiązał koniec z końcem, wraz z dwojgiem dzieci i żoną tułał się po wynajmowanych mieszkaniach. Trudno było mu uzyskać kredyt w sytuacji, gdy nie miał włoskiego obywatelstwa. "Pewnego razu wspomniałem o swoich problemach panu Schiavonemu. Skinął głową. Nazajutrz mogłem podpisać dokumenty w sprawie pożyczki na dom. Żadnych zaświadczeń, zezwoleń. Obywatelstwo dostałem w trzy miesiące, choć wcześniej mówiono o co najmniej dwóch latach" - opowiada Polak.

Kiedy trafił do świty Schiavonego, zauważył, że na ulicy ludzie zaczęli mu się kłaniać, pozdrawiają go właściciele knajpek, a policjanci są dla niego nadzwyczaj uprzejmi. Mimo że w Kampanii jest wysoki współczynnik przestępczości, nie musiał się obawiać, że ktoś go napadnie.

"Pracowałem z kamorystami ponad 15 lat, ale o tym, czym się konkretnie zajmowali, wiem niewiele. Nie pytaj i nie gadaj - to główne przykazania małego człowieka. Jeżeli tego przestrzegasz, to w domu, gdzie mieszkają wielcy ludzie, wszyscy traktują cię jak członka rodziny, interesują się twoim zdrowiem, zdrowiem żony i dzieci, są grzeczni i uczynni, dziękują za wykonaną pracę" - dzieli się obserwacjami. Pewnego razu szef wręczył mu w prezencie butelkę wina. Potem zobaczyłem ją w sklepie, kosztowała siedem tysięcy euro.

Polakowi udało się rozstać z rodziną Schiavone tylko dlatego, że nie należał do camorry i ograniczył się do pracy fryzjera. W 2011 r. jego żonę potrącił samochód, przez co trafiła do szpitala z poważnym urazem głowy. Kiedy nieco wydobrzała, fryzjer poinformował szefa, że lekarze zalecili jej zmianę klimatu. Sprzedał dom i kupił zakład fryzjerski w jednym z miasteczek na północy Włoch. Udało mu się rozstać z szefem w przyjaźni.

Ostatni raz spotkał Schiavoniego w 2015 r. w szpitalu, gdy ten był tuż po operacji kręgosłupa. Podziękował mu za wszystko, co dla niego zrobił, za to, że pomógł mu finansowo stanąć na nogi. Cieszy go to, że zdążył o tym powiedzieć szefowi. Kilka dni później Schiavone umarł na zawał serca.

Reklama
Reklama

Waluty


Kurs NBP z dnia 28.03.2024
GBP 5.0474 złEUR 4.3191 złUSD 4.0081 złCHF 4.4228 zł
Reklama

Sport


Reklama
Reklama