To około trzyletni samiec. Ostatni, który uchował się w stworzonej w 2018 roku ogrodzonej ostoi dzikiej przyrody w australijskim rezerwacie Pilliga (nieco ponad 600 km na północny zachód od Sydney). Zaskakiwać może fakt, że strażnicy przyrody tak uporczywie próbują go zabić... Chodzi o to, że park, o którym mowa, przeznaczony jest nie do ochrony drapieżników, a gatunków, które łatwo padają ofiarami innych zwierząt. Zwłaszcza zdziczałych kotów i lisów, które w Australii uznawane są za szkodniki.

I to jest ostatni lis, który się nie poddał. Z informacji publikowanych na stronie organizacji Australian Wildlife Conservancy wynika, że Rambo wymykał się z najbardziej przemyślnych pułapek. Bardzo rzadko wchodził też w obszar kamer monitoringu. Jakby wiedział, jakich stref unikać. "Mamy tu 97 kamer na podczerwień, a ten lis pojawia się w ich zasięgu mniej więcej co trzy miesiące" - wyznał sfrustrowany Wayne Sparrow, kierownik operacyjny Australian Wildlife Conservancy portalowi Australian Broadcasting Corporation. Na własne oczy lisa widziało tylko dwóch pracowników AWC – w 2019 roku, gdy wędrował nocą w pobliżu obozu strażników przyrody i w 2020 roku, kiedy został wypłoszony przez psy tropiące.

W celu wytropienia i zabicia lisa Rambo użyto już ponadto trzy tysiące zatrutych przynęt. Wyśledzić go próbowano ponadto przy użyciu eskadry dronów. Grupa wykwalifikowanych myśliwych zasadzała się na niego przez 465 godzin. Wszystko na próżno. "Radzi sobie, bo dorastał, będąc celem" - próbuje zrozumieć fenomen lisiej przebiegłości Wayne Sparrow. "Musimy również pamiętać, że jest teraz jedynym naturalnym drapieżnikiem alfa na ogromnym obszarze obfitującym w pożywienie i wodę. "Nie musi walczyć o swoje terytorium z innymi zwierzętami" - dodał strażnik przyrody.