Henry Cavill nie chce już grać Bonda, tylko jego wroga!
Przy okazji premiery "Nie czas umierać" temat obsady postaci pierwszoplanowej powrócił z impetem. I chociaż producentka Barbara Broccoli powiedziała w BBC Radio 4, że oficjalne dyskusje na temat obsady kolejnego filmu o przygodach Jamesa Bonda rozpoczną się dopiero w 2022 roku, bo chce, by Craig "miał swój czas świętowania", zagorzali Cavilla już przypuścili szturm w mediach społecznościowych, lobbując za swoim idolem.
Cavill ciągle wymieniany jest też przez bukmacherów jako główny kandydat do roli, z którą Daniel Craig właśnie żegna się w filmie "Nie czas umierać". Może dlatego, że brał udział w castingu do "Casino Royale" z 2006 roku? Przypomnijmy, że reżyser tego filmu Martin Campbell wybrał wówczas Craiga, ponieważ uważał, że 23-letni wówczas przyszły odtwórca Supermana był zbyt młody i… "wątły". Henry Cavill, który po latach okrzepł i nabrał muskulatury, miałby zatem producentom bondowskiej serii coś do udowodnienia.
Co ciekawe, sam aktor jest podekscytowany pomysłem, by zagrać "złego", czyli bohatera, z którym Bond mierzy się w każdym filmie. Tak wynikałoby z jego wypowiedzi dla opiniotwórczego bloga "The Movie Dweeb". Ponadto według serwisu internetowego Screen Rant - Cavill przyczyniłby się w ten sposób do rozwoju tej anachronicznej postaci. Do tej pory bowiem bondowscy złoczyńcy byli, najprościej rzecz ujmując – brzydcy (z wyjątkiem "Quantum of Solace"), zdeformowani, naznaczeni bliznami. Zabieg ten miał wizualnie podkreślać ich nikczemny charakter.
W ostatnich czasach chwyt filmowy polegający na utożsamianiu brzydkiego ze złym nie jest już dobrze widziany, a wręcz uznawany za szkodliwy społecznie (np. stygmatyzujący osoby z niepełnosprawnościami). Tutaj właśnie miałby wkroczyć Henry Cavill, jako zły i zepsuty, a przy tym piękny, niczym August Walker we wspomnianym "Mission: Impossible – Fallout". Według Screen Rant, takie rozwiązanie pozwoliłoby serii "rozwijać się i odkrywać nowe koncepcje zła dla współczesnej publiczności".