Magazyn "Rolling Stone" określił ten występ jako: "ekstatyczny i emocjonalny". Ze sceny wybrzmiały stare i nowe hity artysty, jednak najbardziej poruszający okazał się moment, gdy muzycy towarzyszący usunęli się w cień i pozostawili Bossa sam na sam z gitarą akustyczną i ok. 20-tysięczną publicznością.

Bruce Springsteen opowiedział wtedy historię założenia wraz z kumplem z dzieciństwa, George'em Theissem, swojego pierwszego zespołu, The Castiles. Następnie przeskoczył pół wieku wprzód, kiedy to "pewnego letniego dnia znalazł się przy łożu śmierci George'a". Po jego odejściu uświadomił sobie, że pozostał ostatnim żyjącym członkiem tamtego zespołu.

"To trochę jak stanie na torach w intensywnym świetle nadjeżdżającego pociągu. Przynosi jasność myślenia i cel, który wcześniej mógł ci nie przyjść do głowy" - przekazał muzyk.

"Poszedłem do domu i mniej więcej tydzień później George zmarł. Niedługo potem napisałem tę piosenkę. Chodzi o pracę, którą wybieramy, przyjaciół, których wybieramy, pasję, którą podążaliśmy jako dzieci. W wieku 73 lat ma się wiele przeszłości. Dużo pożegnań. Dlatego musisz, jak najlepiej wykorzystać obecną chwilę" - oznajmił.

 Po tych słowach zaczął grać na gitarze wspomnianą piosenkę. Okazała się nią "Last Man Standing" z jego 20 płyty "Letter to You", wydanej w październiku 2020 roku.

Na razie trwa amerykańska część trasy. Pod koniec kwietnia Springsteen wraz z towarzyszącym mu E Street Bandem przeniesie się do Europy, w tym do Wielkiej Brytanii, gdzie zagra aż 4 koncerty.