Cookie Consent by Privacy Policies Generator website
Menu

Anglik w pracy - i Polacy...

W kilka lat po naszej "inwazji" na Anglię większość z nas oswoiła się już z tutejszymi obyczajami, zwyczajami, regułami gry i różnicami między nami, a naszymi gospodarzami. Istnieje jednak cała masa niepisanych "reguł", z którymi być może już się spotkaliśmy, ale które mogą nadal stanowić dla nas źródło nieporozumień i nieustającego zdziwienia.

Cała masa takich „niepisanych reguł” rządzi zachowaniem w miejscu pracy, niezależnie od tego, czy pracujemy w fabryce, w domu opieki, restauracji czy biurze (no chyba, że pracujemy w większości z Polakami lub osobami innych narodowości). Dla tych z nas jednak, którzy na co dzień mają do czynienia głównie z Anglikami, niniejszy artykuł może rzucić nieco światła na pozornie niezrozumiałe reguły zachowania w miejscu pracy.

Marudzenie na wesoło
Kiedy w poniedziałkowy poranek wracamy do pracy po przyjemnie spędzonym weekendzie, nikt z nas nie pała szczególną energią do podjęcia swoich obowiązków. Monday blues, czyli „poniedziałkowy dół” dotyka niemal każdego i każdy chętnie daje upust swoim negatywnym emocjom narzekając i wzdychając. Anglicy nie różnią się w tym względzie od jakichkolwiek innych pracujących mieszkańców naszego globu, jednakże ich „poniedziałkowe marudzenie” ma nieco inny charakter. Jest - weselsze... Anglicy niemal wszystko, co robią czy mówią, okraszają dawką humoru. Jest to humor specyficzny, do którego trzeba się przyzwyczaić, a który początkowo trudno pojąć – czy nawet zauważyć. Marudzenie w poniedziałkowy poranek to swoisty rytuał, ale rytuał przepojony ironią i dowcipem, nie zaś przyciężkawe narzekanie „na serio”. Warto o tym pamiętać.

Angielski humor
Wspomniany powyżej angielski humor jest kolejną kwestią, o której warto wspomnieć. Rozmawiając z Polakami przy różnorakich okazjach często spotykam się z zarzutami, że nigdy tak do końca nie wiadomo, o co Anglikowi chodzi... Hm, to prawda. Wynika to po części ze skomplikowanych reguł dotyczących bycia uprzejmym, ale także ze specyficznego poczucia humoru. Otóż jest to humor bardzo, ale to bardzo subtelny, często zupełnie niezrozumiały dla osób „z zewnątrz”. Delikatna ironia czy sarkazm są na porządku dziennym, czasem przybierają formy nieco bardziej ewidentne (wtedy możemy zorientować się, że wypowiedź nie jest na serio), ale zwykle są tak zakamuflowane, że rozgryzienie prawdziwych intencji mówiącego graniczy z cudem. Oczywiście tylko dla nas ...

Owinięte w bawełnę
Kolejny zarzut, z jakim często się spotykam dotyczy tego, że naszym zdaniem Anglicy nigdy nie mówią wprost tego, co wydaje nam się, że chcą powiedzieć; że owijają w bawełnę, że zawsze słyszymy, że nasza praca wykonana jest świetnie, ale promocja nie nadchodzi... To prawda. Zgodnie z angielskimi regułami komunikacji, pewnych rzeczy po prostu nie wypada mówić wprost. Panuje powszechne przekonanie o wyższości grzeczności, uprzejmości i dyplomacji nad konkretnym, jakże bliskim nam Polakom, „wylewaniem kawy na ławę”. Ponadto, jeśli chodzi o komunikację w miejscu pracy, dochodzi do tego także aspekt „poprawności politycznej” oraz czegoś, co określiłabym mianem „pozytywnego języka”. Nasz menadżer nie powie nam zatem, że coś źle zrobiliśmy, ale zapyta, jak może nam pomóc, byśmy mogli daną rzecz zrobić lepiej. Nie usłyszymy, że mamy jakieś braki, ale zostaniemy zapytani, czy potrzebujemy się w jakiejś dziedzinie podszkolić, innymi słowy – czy mamy jakieś „development, training or learning needs”... A jeśli już faktyczne mamy zostać z jakiegoś powodu skrytykowani, najpierw dowiemy się, że wszystko tak naprawdę jest świetnie, i tylko jest jedno małe „ale”... (co często już do nas nie dotrze, bo przecież właśnie usłyszeliśmy, że wszystko jest „ok”)...

Money money money
Podobnie sprawy mają się, jeśli chodzi o mówienie o pieniądzach. Rzecz jasna, że mogą występować tu różnice, i w niektórych grupach zawodowych na porządku dziennym jest plotkowanie, kto ma lepszą stawkę godzinową itp. Główna zasada jest jednak taka, że o pieniądzach raczej się nie rozmawia. I nie dotyczy to jedynie wynagrodzeń, ale często także finansowych szczegółów zawieranych transakcji oraz różnorakich zakupów, w tym prywatnych. Jednym z częstych nieporozumień jest sytuacja rozmowy o pracę, kiedy to mamy tendencję pytać o wynagrodzenie czy stawkę już na samym początku rozmowy. Anglikowi zwykle cierpnie w tym momencie skóra i zaczyna patrzeć na nas już mniej przychylnie. Moja rada: podczas rozmów o pracę pytanie o wynagrodzenie zostawmy sobie na sam koniec. A kiedy już zaczniemy pracować, najpierw postarajmy się zaobserwować, czy mówienie wprost o pieniądzach jest w naszym miejscu pracy akceptowane, czy też wskazana jest dyplomacja.

Umiarkowanie – niemal we wszystkim
Jedną z cech, które Anglicy uważają za „grzech główny” jest nieumiarkowanie. I nie chodzi bynajmniej o jedzenie i picie (ten „grzech” akurat popełniają oni często i z lubością), ale o swego rodzaju brak dystansu, nadmierny entuzjazm, bycie zbyt „na serio”, jednym słowem wszystko, co nam wydaje się zupełnie normalne i świadczy o posiadaniu przez istotę ludzką czegoś takiego jak emocje. Istnieje określenie „angielska flegma” i trudno się nie zgodzić, że coś w tym jest. Anglik zwykle stroni od traktowania czegokolwiek z nadmierną powagą i namaszczeniem, czy bycia w coś nadmiernie zaangażowanym. W miejscu pracy zatem, choćbyśmy nie wiem jak bardzo chcieli się wykazać, warto robić to mimochodem, niejako „od niechcenia”, a jeśli jesteśmy w czymś świetni, warto informować o tym raczej dyskretnie i z dowcipem, aniżeli wprost i z całą powagą. Z umiarem, wszystko z umiarem.

Angielska herbata
Bez umiaru natomiast możemy w miejscu pracy... pić herbatę. Ta reguła może Cię nie dotyczyć, jeśli pracujesz w środowisku „niebiurowym”, jeśli jednak spędzasz dnie w jakimkolwiek angielskim biurze, wiesz na pewno, o co chodzi. Picie herbaty stanowi swoisty rytuał. Czasem odnosi się wrażenie, że żadne zadanie nie może być w Anglii wykonane bez co najmniej kilku filiżanek (a raczej kubków) herbaty. Jeśli nie jesteś fanem angielskiej herbaty (pitej obowiązkowo z mlekiem), możesz ostatecznie włączyć się do rytuału pijąc kawę. I pamiętaj – przynajmniej raz na dzień lub raz na dwa – trzy dni (w zależności od wielkości zespołu, w którym pracujesz) przypada Twoja kolej zrobienia herbaty!

Herbata – i nie tylko
Kolejny rytuał to „integrowanie się” z kolegami z pracy podczas wspólnego wychodzenia na drinka po pracy – zwykle w piątek, ale bywają tu odstępstwa. Ten rytuał nie powinien wydać nam się szczególnie obcy, pamiętajmy jednak, że od czasu do czasu przychodzi nasza kolej, aby postawić wszystkim kolejkę. Osoby preferujące napoje bezalkoholowe powinny wiedzieć, że nie o samo picie tu chodzi, ale o element integracji związany ze wspólnym wyjściem. Jeśli chcemy zatem być w dobrych stosunkach z naszymi kolegami z pracy, warto od czasu do czasu wybrać się z nimi do pubu – choćby na colę.

Reguł złagodzenie, czyli idea imprez z kolegami z pracy (i szefem)
Od czasu do czasu, szczególnie w okresie Bożego Narodzenia mają miejsce większe (czytaj: bardziej zakrapiane) biurowe/zakładowe wyjścia. Zdawać by się mogło, sądząc szczególnie po opowieściach o tym, co działo się np. na ubiegłorocznym Christmas party, iż reguły obowiązujące w miejscu pracy na co dzień zostają zawieszone. Nic bardziej mylnego. Zostają one jedynie nieco złagodzone, wolno nam przesadzić z jedzeniem czy piciem, może nieco się „wygłupić”, ale jeśli przez przypadek pozwolimy sobie na zbytnią poufałość z szefem lub bez ogródek powiemy mu, co o nim myślimy, możemy wpakować się w poważne tarapaty.

Powyższy artykuł został napisany w oparciu o moje własne doświadczenie oraz na podstawie książki autorstwa Kate Fox Watching the English. The Hidden Rules of English Behaviour (wydawnictwo Hodder & Stoughton, Londyn, 2005).